, aby wszyscy
poddani jego świątobliwości myśleli i czuli jak ja, jego najwierniejszy?...
Sara spuściła
ręce na kolana i smutnie szeptała:
- To prawda, że nie mogę...
Nic nie mogę!...
-
Owszem, wiele możesz... możesz mnie rozweselić - odparł uśmiechając się
Ramzes. - Wiem, że uczyłaś się tańczyć i grać. Zdejm więc te powłóczyste szaty,
które przystoją ka- płankom pilnującym ognia, i ubierz się w przejrzysty muślin
jak... tancerki fenickie... i tak tańcz, i tak mnie pieść jak one...
Sara schwyciła
go za ręce i z płomieniami w oczach krzyknęła:
- Ty wdajesz się z takimi
wszetecznicami?... Powiedz... niech się dowiem o mojej nędzy... A potem odeszlij mnie do ojca, w naszą dolinę pustynną,
w której obym cię nie była ujrzała!...
-
No, no... uspokój się - mówił książę bawiąc się jej włosami. - Muszę
przecież widywać tancerki, jeżeli nie przy ucztach, to na uroczystościach
królewskich albo podczas nabożeństw w świątyni. Ale one wszystkie razem nie
obchodzą mnie tyle co ty jedna,
wreszcie... któraż z nich mogłaby dorównać tobie? Ty masz ciało jak posąg Izydy
rzeźbione z kości słoniowej, a z tamtych każda ma jakąś skazę. Jedne są zbyt
tłuste, inne mają chude nogi albo brzydkie ręce, a jeszcze inne noszą
przyprawne włosy. Któraż z nich jest jak ty?... Gdybyś była Egipcjanką,
wszystkie świątynie ubiegałyby się, aby posiadać cię za przodownicę swych
chórów. Co mó- wię, gdybyś teraz ukazała się w Memfisie w przejrzystej sukni,
kapłani pogodziliby się z tobą, byleś chciała przyjmować udział w procesjach.
- Nam, córkom Judy, nie wolno
nosić nieskromnych sukien...
- Ani tańczyć, ani
śpiewać`?... Po cóżeś się tego uczyła?
-
Tańczą nasze kobiety i dziewczęta same ze sobą, na chwałę Panu, nie zaś
po to, aby w męskich sercach zasiewać ogniste ziarna pożądliwości. A
śpiewamy... Zaczekaj, panie mój, ja ci zaśpiewam.
Podniosła się z ławki i odeszła w
stronę domu. Wkrótce ukazała się z powrotem. Za nią młoda dziewczyna, o
wylęknionych czarnych oczach, niosła arfę.
-
Co to za dziewczyna? - spytał książę. - Czekaj no, ja gdzieś widziałem
to spojrzenie?... Aha, kiedym tu był ostatnim razem, ta wystraszona dziewczyna
przypatrywała mi się z krza- ków...
- To moja krewna i służebnica,
Ester - odparła Sara.
-
Mieszka u mnie już miesiąc, ale boi się was, panie, więc zawsze ucieka.
Może być, że kiedy przypatrywała się wam spomiędzy krzaków.
- Możesz odejść, moje dziecko
- rzekł książę do skamieniałej dziewczyny. A gdy skryła się za drzewami, dodał:
- Ona także Żydówka`?... A
tenże stróż twego domu, który również patrzy na mnie jak ba- ran na krokodyla?
- To jest Samuel, syn
Ezdreasza, także mój krewny. Wzięłam go na miejsce
Murzyna, któ- remuś, panie, dał wolność. Wszak pozwoliłeś mi wybierać sługi?...
- Ależ tak. To już chyba i
dozorca parobków jest Żydem, bo ma żółtą cerę i również patrzy tak pokornie,
jak by żaden Egipcjanin nie potrafił.
-
Tamten - odpowiedziała Sara - jest Ezechiel, syn Rubena, krewny mego ojca. Czy nie podoba ci się, mój
panie?... To są bardzo wierni słudzy twoi.
-
Czy podoba mi się! - rzekł markotny książę bębniąc palcami w ławkę. -
On nie po to tu jest, ażeby mi się podobał, lecz aby pilnował twego dobra... Nic mnie zresztą nie obchodzą ci ludzie...
Śpiewaj, Saro.
Sara klękła na
murawie u stóp księcia i wziąwszy na arfie parę akordów zaczęła:
-
Gdzież jest ten, który by nie miał troski? Gdzie ten który zabierając
się do snu miałby prawo rzec: oto dzień, który spędziłem bez smutku? Gdzie
człowiek, który by kładąc się do grobu powiedział: życie moje upłynęło bez
boleści i trwogi jak pogodny wieczór nad Jorda- nem.
Lecz jakże wielu takich,
którzy co dzień chleb swój oblewają łzami, a ich dom pełen wes- tchnień.
Płacz jest pierwszym głosem
człowieka na tej ziemi, a jęk ostatnim pożegnaniem. Pełen strapienia wchodzi w
życie, pełen żalu zstępuje na miejsce odpoczynku, a nikt go nie pyta, gdzie by
chciał zostać?
Gdzież jest ten, który nie
zaznał goryczy bytu? Azali jest nim dziecię, którego matkę śmierć porywa, albo
niemowlę, któremu przynależną pierś głód wyssał pierwej, nim zdążyło przyłożyć
usta swoje?
Gdzie jest człowiek pewny losu,
który niezmrużonym okiem wyglądałby swego jutra? Czy ten, co pracując na roli,
wie, że nie w jego mocy jest deszcz i nie on wskazuje drogę szarań- czy? Czy
kupiec, który bogactwo swe oddaje wiatrom, nie wiadomo skąd przychodzącym, a
życie powierza fali nad głębią, która wszystko pochłania i nic nie zwraca?
Gdzie jest człowiek bez
niepokoju w duszy? Jestli nim myśliwiec, który goni prędką sarnę, a spotyka na
swej drodze lwa śmiejącego się ze strzały? Jestli nim żołnierz, który w
utrudze- niu idzie do sławy, a znajduje las ostrych włóczni, i miecze ze śpiżu,
krwi łaknące? Jestli nim wielki król, który pod purpurą nosi ciężką zbroję,
bezsennym okiem śledzi zastępy przemoż- nych sąsiadów, a uchem chwyta szmer
kotary, aby we własnym namiocie nie powaliła go zdrada?
Przetoż serce ludzkie na
każdym miejscu i o każdej porze jest przepełnione tęsknością. W pustyni grozi
mu lew i skorpion, w jaskiniach smok, między kwiatami żmija jadowita. Przy
słońcu chciwy sąsiad rozmyśla, jak by umniejszyć mu ziemi, w nocy przebiegły
złodziej maca drzwi do jego komory. W dzieciństwie jest niedołężny, w starości
pozbawiony mocy, w pełni sił okrążony niebezpieczeństwem jak wieloryb
przepaścią wodną.
Przetoż, o Panie, Stworzycielu
mój, ku Tobie zwraca się umęczona dusza ludzka. Tyś ją wywiódł na ten świat
pełen zasadzek. Tyś w niej zaszczepił trwogę śmierci, Tyś zamknął wszelkie
drogi spokoju, wyjąwszy tej, która do Ciebie prowadzi. A jak dziecię stąpać nie
umiejące chwyta się szat matki, aby nie upaść, tak mizerny człowiek wyciąga
ręce do Twego miłosierdzia i wydobywa się z niepewności.
Sara umilkła,
książę zamyślił się i rzekł po chwili:
-
Wy, Żydzi, jesteście naród posępny. Gdyby w Egipcie tak wierzono jak
uczy wasza pieśń, nikt nie śmiałby się nad brzegami Nilu. Możni ukryliby się ze
strachu w podziemiach świątyń, a lud, zamiast pracować, uciekłby do jaskiń i
stamtąd wyglądał zmiłowania, które by zresztą nie nadeszło.
Nasz świat jest inny: wszystko
w nim można mieć, ale wszystko trzeba zrobić samemu. I nasi bogowie nie
pomagają mazgajom. Schodzą na ziemię dopiero wówczas, gdy bohater, który
odważył się na czyn nadludzki, wyczerpie wszystkie siły. Tak było z Ramzesem
Wiel- kim, gdy rzucił się między dwa tysiące pięćset nieprzyjacielskich wozów,
z których każdy dźwigał trzech wojowników. Dopiero wtedy nieśmiertelny ojciec
Amon podał mu rękę i do- kończył pogromu. Lecz gdyby, zamiast walczyć, zaczął
czekać na opiekę waszego boga, już dawno nad brzegami Nilu Egipcjanin chodziłby
tylko z kubłem i cegłą, a nędzni Chetowie z papirusami i kijmi!
Dlatego, Saro, prędzej twoje
wdzięki aniżeli twoja pieśń rozproszy moją troskę. Gdybym tak poczynał sobie,
jak uczą żydowscy mędrcy, i czekał na pomoc z nieba, wino uciekałoby od moich
ust, a kobiety od moich domów.
Nade wszystko zaś nie mógłbym być
następcą faraona jak moi przyrodni bracia, z których jeden nie przejdzie pokoju
bez oparcia się na dwu niewolnikach, a drugi skacze po drzewach.
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
Na następny dzień Ramzes wysłał
swego Murzyna z rozkazami do Memfis, a około połu- dnia, od strony miasta, do
folwarku Sary przybiła duża łódź, napełniona greckim żołnier- stwem w wysokich
hełmach i połyskliwych pancerzach.
Na komendę szesnastu ludzi
uzbrojonych w tarcze i krótkie włócznie wysiadło na brzeg i uszykowało się we
dwa szeregi. Już mieli maszerować do domu Sary, gdy zatrzymał ich drugi
posłaniec księcia, który rozkazał żołnierzom zostać na brzegu, a tylko
naczelnego ich wodza, Patroklesa, wezwał do następcy tronu.
Stanęli i stali bez ruchu, jak
dwa rzędy kolumn obitych błyszczącą blachą. Za posłańcem poszedł Patrokles, w
hełmie z piórami i purpurowej tunice, na której miał złotą zbroję, ozdo- bioną
na piersiach wizerunkiem głowy kobiecej najeżonej wężami zamiast włosów.
Książę przyjął znakomitego
jenerała w bramie ogrodu. Nie uśmiechnął się jak zwykle, na- wet nie
odpowiedział na niski ukłon Patroklesa, lecz z chłodną twarzą rzekł:
- Powiedz, wasza dostojność,
greckim żołnierzom z moich pułków, że nie będę z nimi od- bywał musztry, dopóki
jego świątobliwość nasz pan nie mianuje mnie po raz drugi ich wo- dzem.
Zaszczyt ten utracili wydając po szynkowniach godne pijaków okrzyki, które mnie
obrażają. Zwracam też uwagę waszej dostojności, że greckie pułki są nie dość
karne. W miej- scach publicznych żołnierze tego korpusu rozprawiają o polityce,
a mianowicie o jakiejś możliwej wojnie, co wygląda na zdradę stanu. O tych
rzeczach mówić może tylko jego świą- tobliwość faraon i członkowie najwyższej
rady. My zaś, żołnierze i sługi pana naszego, jakie- kolwiek zajmujemy
stanowiska, możemy tylko wykonywać rozkazy najmiłościwszego wład- cy i - zawsze
milczeć. Proszę, abyś, wasza dostojność, uwagi te zakomunikował moim puł- kom,
i życzę waszej dostojności wszelkiego powodzenia.
- Będzie tak, jak
powiedziałeś, wasza dostojność - odparł Grek. Obrócił się na pięcie i wy- prostowany poszedł z chrzęstem do
swojej łodzi.
Wiedział on o rozprawach
żołnierzy w szynkowniach, a w tej chwili zrozumiał, że stała się jakaś
przykrość następcy tronu, którego wojsko ubóstwiało. Gdy więc dosięgnął
stojącej nad brzegiem garstki zbrojnych, przybrał minę bardzo zagniewaną i
wściekle machając rękoma zawołał:
-
Waleczni żołnierze greccy!... - parszywe psy, oby was trąd stoczył...
Jeżeli od tej pory którykolwiek Grek wymówi w szynku imię następcy tronu,
rozbiję mu dzban o łeb, a skorupy wpakuję do gardła i - won z pułku!...
Będziesz jeden z drugim świnie
pasł u egipskiego chłopa, a w twoim hełmie kury będą składały jaja. Taki los
czeka głupich żołdaków, którzy nie umieją powściągać swego języka. A teraz -
lewo - w tył - zwrot! - i marsz na czółno bodaj was mór pobił! Żołnierz jego
świąto- bliwości powinien przede wszystkim pić za zdrowie faraona i pomyślność
dostojnego mini- stra wojny Herhora. Oby żyli
wiecznie!...
-
Niech żyją wiecznie!... - powtórzyli
żołnierze.
Wszyscy siedli na statek
pochmurni. Ale około Memfisu Patrokles rozpogodził zmarsz- czone czoło i kazał
zaśpiewać pieśń o córce kapłana, która tak lubiła wojsko, że do łóżka kła- dła
lalkę, a sama całą noc przepędzała w budce szyldwachów.
W takt tej
pieśni najlepiej maszerowało się i najraźniej uderzały wiosła.
Nad wieczorem do folwarku Sary
przybiła druga łódź, z której wysiadł naczelny rządca dóbr Ramzesa. Książę i
tego dostojnika przyjął w bramie ogrodowej. Może przez surowość, a może - aby
nie zmuszać go do wchodzenia w dom swojej nałożnicy i Żydówki.
-
Chciałem - rzekł następca - zobaczyć się z tobą i powiedzieć, że między
moim chłop- stwem krążą jakieś nieprzystojne gadaniny o zniżeniu podatków czy o czymś takim... Pragnę,
Komentarze
Prześlij komentarz