Przejdź do głównej zawartości

Zaerubasu

 Ażeby cośkolwiek powiedzieć, rzekł do Pentuera:

-  Wydaje mi się, że już kiedyś spotkałem was, pobożny ojcze?

-  W roku zeszłym na manewrach pod Pi-Bailos. Byłem tam przy jego dostojności Herhorze

-  odparł kapłan.

Dźwięczny i spokojny głos Pentuera zastanowił księcia. On już gdzieś słyszał i ten głos, w jakichś niezwykłych warunkach. Ale kiedy i gdzie?...

W każdym razie kapłan zrobił na nim przyjemne wrażenie. Gdybyż mógł zapomnieć krzy- ków człowieka, którego oblewano wrzącą smołą!...

-  Możemy zaczynać - odezwał się arcykapłan Mefres.

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Pentuer wysunął się na przód amfiteatru i klasnął w ręce. Z parterowych budynków wybie- gła gromada tancerek i wyszli kapłani z muzyką tudzież niewielkim posągiem bogini Hator. Muzyka szła naprzód, za nią tancerki wykonujące święty taniec, wreszcie posąg otoczony dymem kadzideł. W ten sposób obeszli dokoła dziedziniec i zatrzymując się co kilka kroków prosili bóstwa o błogosławieństwo, a złych duchów o opuszczenie miejsca, gdzie ma odbyć się pełna tajemnic uroczystość religijna.

Gdy procesja wróciła do budynków, wystąpił Pentuer. Obecni dostojnicy w liczbie dwu- dziestu lub trzydziestu osób, skupili się dokoła niego.

-   Z woli jego świątobliwości faraona - zaczął Pentuer - i za zgodą najwyższych władz ka- płańskich mamy wtajemniczyć następcę tronu, Ramzesa, w niektóre szczegóły życia państwa egipskiego, znane tylko bóstwom, rządcom kraju i świątyniom. Wiem, dostojni ojcowie, że każdy z was lepiej objaśniłby młodego księcia o tych rzeczach, albowiem napełnia was mą- drość, a bogini Mut przemawia przez wasze usta. Że jednak na mnie, który wobec was jestem tylko uczniem i prochem, spadł ten obowiązek, pozwólcie, abym go spełnił pod waszym czci- godnym kierunkiem i dozorem.

Szmer zadowolenia rozległ się między uczczonymi w taki sposób kapłanami. Pentuer zwrócił się do księcia:

-  Od kilku miesięcy, sługo boży, Ramzesie, jak zbłąkany podróżny szuka drogi na pustyni, tak ty szukasz odpowiedzi na pytanie: dlaczego zmniejszyły się i zmniejszają dochody świą- tobliwego faraona? Zapytywałeś nomarchów, a choć objaśnili cię wedle swojej możności, nie zadowoliłeś się, pomimo że najwyższa mądrość ludzka jest udziałem tych dostojników. Zwracałeś się do wielkich pisarzy, lecz pomimo usiłowań, ludzie ci, jak ptaki z sieci, sami nie mogli wyplątać się z trudności, gdyż rozum człowieka, nawet ukształconego w szkole pisarzy, ogromu tych rzeczy ogarnąć nie jest w stanie. W końcu, zmęczony jałowymi objaśnieniami


zacząłeś przyglądać się gruntom nomesów, ich ludziom i dziełom ich rąk, ale nic nie dojrza- łeś. Są bowiem rzeczy, o których ludzie milczą jak kamienie, ale o których opowie ci nawet kamień, jeżeli padnie na niego światło bogów.

Gdy tym sposobem zawiodły cię wszystkie ziemskie rozumy i potęgi, zwróciłeś się do bo- gów. Boso, z głową posypaną popiołem, przyszedłeś jako pokutnik do tej wielkiej świątyni, gdzie za pomocą modlitw i umartwień oczyściłeś ciało swoje, a wzmocniłeś ducha. Bogowie, a w szczególności potężna Hator wysłuchała twych próśb i przez niegodne moje usta da ci odpowiedź, którą obyś głęboko zapisał w sercu!...

„Skąd on wie - myślał tymczasem książę - że ja wypytywałem pisarzy i nomarchów?...

Aha, powiedział mu o tym Mefres i Mentezufis... Zresztą oni wszystko wiedzą!...”

-   Posłuchaj - mówił Pentuer - a odsłonię ci, za pozwoleniem obecnych tu dostojników, czym był Egipt czterysta lat temu, za panowania najsławniejszej i najpobożniejszej dynastii dziewiętnastej, tebeńskiej, a czym jest dziś...

Kiedy pierwszy faraon tamtej dynastii, Ramen-pehuti-Ramessu, objął władzę nad krajem, dochody skarbu państwa w zbożu, bydle, piwie, skórach, kruszcach i rozmaitych wyrobach wynosiły sto trzydzieści tysięcy talentów. Gdyby istniał naród, który wszystkie te towary mógłby nam wymienić na złoto, faraon miałby rocznie sto trzydzieści trzy tysiące min złota *. A że jeden żołnierz może dźwigać na plecach dwadzieścia sześć min ciężaru, więc dla prze- niesienia tego złota trzeba by użyć około pięciu tysięcy żołnierzy.

Kapłani zaczęli szeptać między sobą nie ukrywając zdziwienia. Nawet książę zapomniał o człowieku zamęczonym w podziemiach.

-  Dziś - mówił Pentuer - roczny dochód jego świątobliwości, we wszystkich produktach tej ziemi, wart jest tylko dziewięćdziesiąt ośm tysięcy talentów. Za co można by dostać tyle zło- ta, że do przeniesienia go potrzeba by tylko czterech tysięcy żołnierzy.

-   O tym, że dochody państwa bardzo zmniejszyły się, wiem - wtrącił Ramzes - ale dlacze- go?

-   Bądź cierpliwym, sługo boży - odparł Pentuer. - Nie tylko dochód jego świątobliwości uległ zmniejszeniu...

Za dziewiętnastej dynastii Egipt miał pod bronią sto ośmdziesiąt tysięcy ludzi. Gdyby za sprawą bogów każdy ówczesny żołnierz zamienił się w kamyk wielkości winnego grona...

-  To być nie może - szepnął Ramzes.

-  Bogowie wszystko mogą - surowo rzekł arcykapłan Mefres.

-  Albo lepiej - mówił Pentuer - gdyby każdy żołnierz położył na ziemi jeden kamyk, było- by sto ośmdziesiąt tysięcy kamyków i spojrzyjcie, dostojni ojcowie, kamyki te zajęłyby tyle miejsca...

Wskazał ręką czerwonawej barwy prostokąt, który leżał na dziedzińcu.

-  W tej figurze mieściłyby się kamyki rzucone przez każdego żołnierza z czasów Ramzesa

I.   Figura ta ma dziewięć kroków długości i około pięciu szerokości. Figura ta jest czerwona, ma barwę ciała Egipcjan, gdyż w owych czasach wszyscy nasi żołnierze składali się tylko z Egipcjan...

Kapłani znowu zaczęli szeptać. Książę sposępniał, zdawało mu się bowiem, że jest to przymówka do niego, który lubił cudzoziemskich żołnierzy.

-   Dziś - ciągnął Pentuer - z wielkim trudem zebrałoby się sto dwadzieścia tysięcy wojow- ników. Gdyby zaś każdy z nich rzucił na ziemię swój kamyk, można by utworzyć taką oto figurę... Patrzcie, dostojni...

Obok pierwszego leżał drugi prostokąt, mający tę samą wysokość, ale znacznie krótszą podstawę. Nie miał też barwy jednolitej, lecz składał się z kilku pasów różnego koloru.

-   Ta figura ma około pięciu kroków szerokości, lecz długa jest tylko na sześć kroków.

Ubyła więc państwu ogromna ilość żołnierzy, trzecia część tej, jaką posiadaliśmy.


-   Państwu więcej przyda się mądrość takich jak ty, proroku, aniżeli wojsko - wtrącił arcy- kapłan Mefres.

Pentuer skłonił się przed nim i mówił dalej:

-  W tej nowej figurze, przedstawiającej dzisiejszą armię faraonów, widzicie, dostojni, obok barwy czerwonej, która oznacza rodowitych Egipcjan, jeszcze trzy inne pasy: czarny, żółty i biały. Przedstawiają one wojska najemnicze: Etiopów, Azjatów i Libijczyków tudzież Gre- ków. Jest ich razem ze trzydzieści tysięcy, ale kosztują tyle, co pięćdziesiąt tysięcy Egipcjan...

-   Należy czym prędzej znieść obce pułki!... - rzekł Mefres. - Drogie są, nieprzydatne, a uczą nasz lud bezbożności i zuchwalstwa. Dziś już wielu Egipcjan nie pada na twarz przed kapłanami, ba! niejeden posunął się do kradzieży w świątyniach i grobach...

-   Zatem precz z najemnikami... - mówił zapalczywie Mefres. - Kraj ma z nich same szko- dy, a sąsiedzi podejrzewają nas o nieprzyjacielskie zamysły...

-  Precz z najemnikami!... Rozpędzić buntowniczych pogan!... - odezwali się kapłani.

-   Gdy po latach, Ramzesie, wstąpisz na tron - mówił Mefres - spełnisz ten święty obowią- zek względem państwa i bogów...

-  Tak, spełnij!... Uwolnij twój lud od niewiernych!... - wołali kapłani.

Ramzes pochylił głowę i milczał. Krew uciekła mu do serca, czuł, że ziemia chwieje mu się pod nogami.

On ma rozpędzić najlepszą część wojska!... On, który chciałby mieć dwa razy większą ar- mię i ze cztery razy tyle walecznych pułków najemnych!...

„Bez miłosierdzia są nade mną!...” - pomyślał.

-  Mów, z nieba zesłany Pentuerze - odezwał się Mefres.

-    Tak więc, święci mężowie - ciągnął Pentuer - poznaliśmy dwa nieszczęścia Egiptu, zmniejszyły się dochody faraona i jego armia...

-  Co tam armia!... - mruknął arcykapłan, pogardli- wie wstrząsając ręką.

-  A teraz, za łaską bogów i waszym zezwoleniem, okażę wam: dlaczego tak się stało i z ja- kich powodów skarb i wojska będą zmniejszały się w przyszłości:

Książę podniósł głowę i patrzył na mówiącego. Już nie myślał o człowieku mordowanym w podziemiach.

Pentuer przeszedł kilkanaście kroków wzdłuż amfiteatru, za nim dostojnicy.

-  Czy widzicie u stóp waszych ten długi a wąski pas zieloności, zakończony szerokim trój- kątem? Po obu stronach pasa leżą wapienie, piaskowce i granity, a za nimi obszary piasku. Środkiem płynie struga, która w trójkącie rozdziela się na kilka odnóg...

-  To Nil!... To Egipt!.. - wołali kapłani.

-  Uważajcie no - przerwał wzruszony Mefres. - Obnażam rękę... Czy widzicie te dwie nie- bieskie żyły, biegnące od łokcia do pięści?... Nie jestże to Nil i jego kanał, który poczyna się naprzeciw Gór Alabastrowych i płynie aż do Fayum?... A spojrzyjcie na wierzch mojej pięści: jest tu tyle żył, na ile odnóg dzieli się święta rzeka za Memfisem. A moje palce czyliż nie przypominają liczby odnóg, którymi Nil wlewa się do morza?...

-  Wielka prawda!... - wołali kapłani oglądając swoje ręce.

-   Otóż mówię wam - ciągnął rozgorączkowany arcykapłan - że Egipt jest... śladem ręki Ozirisa... Tu na tej ziemi wielki bóg oparł rękę: w Tebach leżał jego boski łokieć, morza do- sięgnęły palce, a Nil jest jego żyłami... I dziwić się, że ten kraj nazywamy błogosławionym!

-  Oczywiście - mówili kapłani - Egipt jest wyraźnym odciskiem ręki Ozirisa...

-  Czyliż - wtrącił książę - Oziris ma siedm palców u ręki? Bo przecie Nil siedmiu odnoga- mi wpada do morza.

Nastało głuche milczenie.

-  Młodzieńcze - odparł Mefres z dobrotliwą ironią - czy sądzisz, że Oziris nie mógłby mieć siedmiu palców, gdyby mu się tak podobało?...

-  Naturalnie!... - potakiwali kapłani.


-  Mów dalej, znakomity Pentuerze - wtrącił Mentezufis.

-   Macie słuszność, dostojnicy - zaczął znowu Pentuer. - Ta struga, ze swymi rozgałęzie- niami, jest obrazem Nilu; wąski pasek murawy, obsaczony kamieniami i piaskiem, to Egipt Górny, a ten trójkąt, poprzecinany żyłkami wody, to wizerunek Egiptu Dolnego, najobszer- niejszej i najbogatszej części państwa.

Otóż w początkach dziewiętnastej dynastii cały Egipt, od katarakt Nilowych do morza, obejmował pięćset tysięcy miar ziemi. Zaś na każdej miarze ziemi żyło szesnastu ludzi: męż- czyzn, kobiet i dzieci. Lecz przez czterysta lat następnych prawie z każdym pokoleniem uby- wało Egiptowi po kawałku ziemi żyznej...

Mówca dał znak. Kilkunastu młodych kapłanów wybiegło z budynku i poczęli sypać pia- sek na rozmaite punkta murawy.

-  Za każdym pokoleniem - ciągnął kapłan - ubywało ziemi żyznej, a wąski jej pasek zwężał się coraz bardziej.

-   Dziś - tu podniósł głos - ojczyzna nasza zamiast pięciuset tysięcy miar, posiada tylko czterysta tysięcy miar... Czyli że przez ciąg panowania dwu dynastii Egipt stracił ziemię, któ- ra wykarmiała blisko dwa miliony ludzi!...

W zgromadzeniu znowu podniósł się szmer zgrozy.

-  A wiesz, sługo boży, Ramzesie, gdzie podziały się te pola, na których niegdyś rosła psze- nica i jęczmień albo pasły się stada bydła?... O tym wiesz, że - zasypał je piasek pustyni. Ale czy mówiono ci: dlaczego tak się stało?... Bo - zabrakło chłopów, którzy za pomocą wiadra i pługa od świtu do nocy walczyli z pustynią. Nareszcie, czy wiesz, dlaczego zabrakło tych robotników bożych?... Gdzie oni się podzieli? Co ich wymiotło z kraju?... Oto - wojny zagra- niczne. Nasi rycerze zwyciężali nieprzyjaciół, nasi faraonowie uwieczniali swoje czcigodne nazwiska aż nad brzegami Eufratu, a nasi chłopi, jak pociągowe bydło, nosili za nimi żyw- ność, wodę i inne ciężary i po drodze marli tysiącami.

Toteż za te kości, rozrzucone po pustyniach wschodnich, piaski zachodnie pożarły nasze grunta, i dziś trzeba niezmiernej pracy i wielu pokoleń, ażeby powtórnie wydobyć czarną ziemię egipską spod mogiły piasków...

-   Słuchajcie!... słuchajcie!... - wołał Mefres -jakiś bóg mówi przez usta tego człowieka.

Tak, nasze triumfalne wojny były grobem Egiptu...

Ramzes nie mógł zebrać myśli. Zdawało mu się, że te góry piasku sypią się dziś na jego głowę.

-   Powiedziałem - mówił Pentuer - że potrzeba wielkiej pracy, ażeby odkopać Egipt i wró- cić mu dawne bogactwa, które pożarła wojna. Ale czy my posiadamy siły do wykonania tego zamiaru?...

Znowu posunął się kilkanaście kroków wzdłuż amfiteatru, a za nim wzruszeni słuchacze. Jak Egipt Egiptem, jeszcze nikt tak dosadnie nie odmalował klęsk kraju, choć wszyscy wie- dzieli o nich.

-   Za czasów dziewiętnastej dynastii Egipt posiadał ośm milionów ludności. Gdyby każdy ówczesny człowiek, kobieta, starzec i dziecko rzucili na ten oto plac po ziarnie fasoli, ziarna utworzyłyby taką figurę...

Wskazał ręką na dziedziniec, gdzie w dwu rzędach, jeden przy drugim, leżało ośm wiel- kich kwadratów ułożonych z czerwonej fasoli.

-  Figura ta ma sześćdziesiąt kroków długości, trzydzieści szerokości i jak widzicie, poboż- ni ojcowie, składa się z jednakowych ziarn; niby ówczesna ludność, kiedy wszyscy byli z dziada-pradziada Egipcjanami.

A dziś spojrzyjcie!...

Poszedł dalej i wskazał na inną grupę kwadratów rozmaitej barwy.

-  Widzicie figurę, która ma także trzydzieści kroków szerokości, ale tylko czterdzieści pięć długości. Dlaczego? Bo jest w niej tylko sześć kwadratów, bo dzisiejszy Egipt nie ma już


ośmiu, lecz tylko sześć milionów mieszkańców... Zważcie przy tym, że gdy poprzednia figura składała się wyłącznie z czerwonej fasoli egipskiej, w tej obecnej są ogromne pasy z ziarn czarnych, żółtych i białych. Bo jak w armii naszej, tak i w narodzie znajduje się dziś bardzo wielu cudzoziemców: czarni Etiopowie, żółci Syryjczycy i Fenicjanie, biali Grecy i Libijczy- cy...

Przerwano mu. Kapłani słuchający zaczęli go ściskać. Mefres płakał.

-  Nie było jeszcze podobnego proroka!... - wołano.

-   W głowie nie mieści się, kiedy on mógł porobić takie rachunki!... - mówił najlepszy ma- tematyk świątyni Hator.

-   Ojcowie! - rzekł Pentuer - nie przeceniajcie moich zasług. W naszych świątyniach daw- nymi laty zawsze w ten sposób przedstawiano gospodarkę państwową... Ja tylko odgrzebałem to, o czym trochę zapomniały następne pokolenia....

-  Ale rachunki?... - spytał matematyk.

-   Rachunki nieustannie prowadzą się we wszystkich nomesach i świątyniach - odparł Pen- tuer. - Ogólne sumy znajdują się w pałacu jego świątobliwości...

-  A figury? figury!... - wołał matematyk.

-  Przecież na takie figury dzielą się nasze pola, a jeometrowie państwowi uczą się o nich w szkołach.

-   Nie wiadomo, co więcej podziwiać w tym człowieku: jego mądrość czy pokorę... - rzekł Mefres. - O, nie zapomnieli o nas bogowie, jeżeli mamy takiego...

W tej chwili strażnik czuwający na wieży świątyni wezwał obecnych na modlitwę.

-  Wieczorem dokończę objaśnień - mówił Pentuer - teraz powiem jeszcze niedużo słów.

Spytacie, czcigodni, dlaczego do tych obrazów użyłem ziarn? Bo jak ziarno rzucone w ziemię co roku przynosi plon swemu gospodarzowi, tak człowiek składa co roku podatki skarbowi.

Gdyby w którym nomesie zasiano o dwa miliony mniej ziarn fasoli niż w latach dawnych, następny jej zbiór byłby znakomicie mniejszy i gospodarze mieliby złe dochody. Podobnież w państwie: gdy ubędą dwa miliony ludności, musi zmniejszyć się wpływ podatków.

Ramzes słuchał z uwagą i odszedł milczący.

 

 

* Mina - 1 1/2 kilograma


ROZDZIAŁ TRZECI

 

 

Kiedy wieczorem kapłani i następca wrócili na dziedziniec, zapalono kilkaset pochodni tak jasnych, że było widno jak w dzień.

Na znak Mefresa znowu wystąpiła procesja muzykantów, tancerek i młodszych kapłanów z posągiem bogini Hator z krowią głową. A gdy odpędzono złe duchy,

Pentuer znowu zaczął kazanie.

-  Widzieliście, dostojnicy, że od czasów dziewiętnastej dynastii ubyło nam sto tysięcy miar ziemi i dwa miliony ludności. To wyjaśnia, dlaczego dochód państwa zmniejszył się o trzy- dzieści dwa tysiące talentów, i o tym wiemy wszyscy. Jest to przecie dopiero początek klęsk Egiptu i skarbu. Na pozór bowiem zostało jego świątobliwości jeszcze dziewięćdziesiąt ośm tysięcy talentów dochodu. Czy jednak sądzicie, że faraon otrzymuje cały ten dochód ?...

Za przykład opowiem wam, co jego dostojność Herhor odkrył w powiecie Zajęczym.

Za dziewiętnastej dynastii mieszkało tam dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy płacili podatku trzysta pięćdziesiąt talentów rocznie. Dziś mieszka zaledwie piętnaście tysięcy, i ci naturalnie, płacą na rzecz skarbu tylko dwieście siedmdziesiąt talentów. Tymczasem faraon, zamiast dwu- stu siedmdziesięciu, otrzymuje sto siedmdziesiąt talentów!...

„Dlaczego?..” - spytał dostojny Herhor - a oto, co pokazało śledztwo.

Za dziewiętnastej dynastii było w powiecie około stu urzędników i ci brali po tysiąc drachm rocznej pensji. Dziś na tym samym terytorium, pomimo ubytku ludności, znajduje się przeszło dwustu urzędników, którzy biorą po dwa tysiące pięćset drachm na rok.

Jego dostojności Herhorowi nie wiadomo, czy tak jest w każdym powiecie. To przecie pewne, że skarb faraona, zamiast dziewięćdziesięciu ośmiu ma tylko siedmdziesiąt cztery tysiące talentów rocznie...

-  Powiedz, ojcze święty: pięćdziesiąt tysięcy... - wtrącił Ramzes.

-   I to objaśnię - odparł kapłan. - W każdym razie zapamiętaj, książę, iż skarb faraona od- daje dziś dwadzieścia cztery tysiące talentów urzędnikom, gdy za dynastii dziewiętnastej wy- dawał tylko dziesięć tysięcy.

Wielkie milczenie panowało wśród dostojników: niejeden bowiem miał krewnego na urzę- dzie, w dodatku dobrze płatnym.

Ale Pentuer był nieustraszony.

-  Teraz - mówił - pokażę ci, następco, byt urzędników i dolę ludu za dawnych lat i dzisiaj.

-  Czy nie szkoda czasu?... To przecie każdy sam może zobaczyć... - zaszemrali kapłani.

-  Ja chcę to wiedzieć - rzekł stanowczo następca.

Szmer ucichł. Pentuer po stopniach amfiteatru zeszedł na dziedziniec, a za nim książę, ar- cykapłan Mefres i reszta kapłanów.

Zatrzymali się przed długą zasłoną z mat, która tworzyła jakby parkan. Na znak Pentuera przybiegło kilkunastu młodych kapłanów z jarzącymi pochodniami.

Drugi znak - i część zasłony spadła.

Z ust obecnych wyrwał się okrzyk zdziwienia. Mieli przed sobą jasno oświetlony żywy ob- raz, do którego wchodziło około stu figurantów.

Obraz dzielił się na trzy kondygnacje: dolną, gdzie stali rolnicy, wyższą - urzędnicy i naj- wyższą, gdzie znajdował się złoty tron faraona oparty na dwu lwach, których głowy były po- ręczami.

-   Tak było - mówił Pentuer - za dynastii dziewiętnastej. Spojrzyjcie na rolników. Przy ich pługach widzicie woły lub osły, ich motyki i łopaty są brązowe, a więc mocne. Patrzcie, jacy to tędzy ludzie! Dziś podobnych można spotkać tylko w gwardii jego świątobliwości. Potężne


ręce i nogi, piersi wypukłe, twarze uśmiechnięte. Wszyscy są namaszczeni oliwą, wykąpani. Ich żony zajmują się przygotowywaniem pokarmu i odzieży lub myciem sprzętów dla rodzi- ny; dzieci - bawią się lub chodzą do szkoły.

Ówczesny chłop, jak widzicie, jadał chleb pszenny, bób, mięso, ryby i owoce, a pijał piwo i wino. Spojrzyjcie, jak piękne były dzbany i misy. Przypatrzcie się czepkom, fartuszkom i pelerynom mężczyzn: wszystko ozdobione różnokolorowym haftem. Jeszcze piękniej hafto- wano koszule kobiet... A czy uważacie, jak one starannie czesały się, jakie nosiły szpilki, za- usznice, pierścienie i bransolety? Ozdoby te są robione z brązu i kolorowej emalii; trafia się jednak między nimi i złoto, choćby w postaci drucika.

Podnieście teraz oczy wyżej, na urzędników. Chodzą oni w pelerynach, ale każdy chłop w dniu świątecznym przywdziewał taką samą. Żywią się zupełnie tak samo jak chłopi, to jest dostatnio, ale skromnie. Sprzęty mają trochę ozdobniejsze od chłopskich i częściej trafiają się w ich skrzyniach złote pierścienie. Podróże odbywają na osłach lub wozach ciągnionych przez woły.

Pentuer klasnął i w żywym obrazie zapanował ruch. Chłopi zaczęli podawać urzędnikom kosze winogron, wory jęczmienia, grochu i pszenicy, dzbany wina, piwa, mleka i miodu, mnóstwo zwierzyny i liczne sztuki białych lub kolorowych tkanin. Urzędnicy odebrali te pro- dukta, część ich zostawiali sobie, ale przedmioty najpiękniejsze i najkosztowniejsze odsunęli wyżej, dla tronu. Platforma, gdzie znajdował się symbol władzy faraona, była zasypana pro- duktami tworzącymi jakby pagórek.

-  Widzicie, dostojni - rzekł Pentuer - że w owych czasach, kiedy chłopi byli syci i zamożni, skarb jego świątobliwości ledwo mógł pomieścić dary poddanych. A teraz zobaczcie: co jest dzisiaj...

Nowe hasło, spadła druga część zasłony i ukazał się drugi obraz, w ogólnych zarysach po- dobny do poprzedniego.

-   Oto są teraźniejsi chłopi - mówił Pentuer, a w głosie jego czuć było wzburzenie. - Ciało ich składa się ze skóry i kości, wyglądają jak chorzy, są brudni i już zapomnieli namaszczać się oliwą. Za to grzbiety ich są poranione kijami.

Nie widać przy nich wołów ani osłów, bo i na co, jeżeli pług ich ciągnie żona i dzieci?... Ich motyki i łopaty są drewniane, co łatwo psuje się i powiększa pracę. Odzieży nie mają żadnej, tylko kobiety chodzą w grubych koszulach i nawet we śnie nie widują tych haftów, jakimi stroili się ich dziadowie i babki.

Spojrzyjcie, co jada chłop? Czasem jęczmień i suszone ryby, zawsze ziarna lotosu, rzadko pszenny placek, nigdy mięsa, piwa lub wina. Spytacie: gdzie podziały się jego naczynia i sprzęty? Nie ma żadnych, prócz dzbanka na wodę, bo też i nic więcej nie zmieściłoby się w norze, którą zamieszkuje...

Przebaczcie mi to, na co teraz zwrócę waszą uwagę. Tam kilkoro dzieci leżą na ziemi: oznacza to, że pomarły... Dziwna rzecz, jak często teraz umierają chłopskie dzieci - z głodu i pracy! I te są jeszcze najszczęśliwsze: inne bowiem, które zostały przy życiu, idą pod kij do- zorcy albo sprzedają się Fenicjanom niby jagnięta...

Wzruszenie zatamowało mu głos. Lecz chwilę odpoczął i ciągnął dalej, wśród gniewnego milczenia kapłanów.

-   A teraz spojrzyjcie na urzędników: jacy oni czerstwi, uróżowani, jak pięknie ubrani!... Żony ich noszą złote bransolety i zausznice, i tak cienkie szaty, że książęta mogliby im po- zazdrościć. Wśród chłopów nie widać wołu ani osła; za to urzędnicy podróżują na koniach albo w lektykach... Piją zaś tylko wino, i to - dobre wino!...

Klasnął w ręce i znowu zrobił się ruch. Chłopi zaczęli podawać urzędnikom: wory zboża, kosze owoców, wino, zwierzęta... Przedmioty te urzędnicy, jak pierwej, ustawiali obok tronu, ale - w ilości znacznie mniejszej. Na kondygnacji królewskiej już nie było pagórka produk- tów. Za to kondygnacja urzędników była zasypana.


-   Oto jest Egipt dzisiejszy - mówił Pentuer. - Nędzni chłopi, bogaci pisarze, skarb nie tak pełny jak dawniej. A teraz...

Dał znak i stała się rzecz nieoczekiwana. Jakieś ręce poczęły zabierać: zboże, owoce, tka- niny z platformy faraona i urzędników. A gdy ilość towarów bardzo

zmniejszyła się, te same ręce zaczęły chwytać i uprowadzać chłopów, ich żony i dzieci...

Widzowie ze zdumieniem patrzyli na szczególne zabiegi tajemniczych osób. Nagle ktoś zawołał:

-  To Fenicjanie!... Oni nas tak obdzierają!...

-   Tak jest, święci ojcowie - rzekł Pentuer. - To są ręce ukrytych między nami Fenicjan. Obdzierają oni króla i pisarzy, a chłopów zabierają w niewolę, gdyż im już nic wydrzeć nie można...

-  Tak!... To szakale!... Przekleństwo im!... Wygnać nędzników!... - wołali kapłani. - Oni to najwięcej szkód wyrządzają państwu...

Nie wszyscy jednak wołali w ten sposób.

Gdy ucichło, Pentuer kazał zanieść pochodnie w inną stronę dziedzińca i tam zaprowadził swoich słuchaczy. Nie było tu żywych obrazów, ale jakby wystawa przemysłowa.

-   Raczcie spojrzeć, dostojni -mówił. - Za dziewiętnastej dynastii te rzeczy przysyłali nam cudzoziemcy: z kraju Punt mieliśmy wonności, z Syrii złoto. żelazną broń i wozy wojenne. Oto wszystko.

Lecz wówczas Egipt wyrabiał... Spojrzyjcie na te olbrzymie dzbany: ile tu kształtów, a ja- kie rozmaite kolory!...

Albo sprzęty: to krzesełko wyłożone jest dziesięcioma tysiącami kawałków złota, perłowej masy i kolorowych drzew... Zobaczcie ówczesne szaty: jaki haft, jaka delikatność tkanin, ile kolorów... A miecze brązowe, a szpilki, bransolety, zausznice, a narzędzia rolnicze i rze- mieślnicze... Wszystko to robione u nas, za dziewiętnastej dynastii.

Przeszedł do następnej grupy przedmiotów.

-  A dziś - patrzcie. Dzbany są małe i prawie bez ozdób, sprzęty proste, tkaniny grube i jed- nostajne. Ani jeden z tegoczesnych wyrobów nie może równać się pod względem rozmiarów, trwałości czy piękności z dawnymi. Dlaczego?

Posunął się znowu kilka kroków i otoczony pochodniami mówił:

-    Oto jest wielka liczba towarów, które nam przywożą Fenicjanie z rozmaitych okolic świata. Kilkadziesiąt pachnideł, kolorowe szkła, sprzęty, naczynia, tkaniny, wozy, ozdoby, wszystko to przychodzi do nas z Azji i jest przez nas kupowane.

-  Czy rozumiecie teraz, dostojnicy: za co Fenicjanie wydzierali zboże, owoce i bydło pisa- rzom i faraonowi?... Za te właśnie obce wyroby, które zniszczyły naszych rzemieślników jak szarańcza trawę.

Kapłan odpoczął i ciągnął dalej:

-   Pomiędzy towarami dostarczanymi przez Fenicjan jego świątobliwości, nomarchom i pi- sarzom pierwsze miejsce zajmuje złoto. Ten rodzaj handlu jest najdokładniejszym obrazem klęsk, jakie ci Azjaci wyrządzają Egiptowi.

Gdy kto bierze od nich złota za talent, obowiązany jest po trzech latach zwrócić dwa ta- lenty. Najczęściej jednak Fenicjanie, pod pozorem umniejszenia kłopotów dłużnikowi, sami wyręczają go w wypłacie w ten sposób, że dłużnik za każdy talent pożyczony oddaje im w dzierżawę, na trzy lata, trzydziestu dwu ludzi i dwie miary ziemi...

Spojrzyjcie tam, dostojni - mówił wskazując na lepiej oświetloną część dziedzińca. - Ten kwadrat ziemi, mający sto ośmdziesiąt kroków długości i tyleż szerokości, znaczy dwie mia- ry; ta zaś gromada mężczyzn, kobiet i dzieci tworzy ośm rodzin. Wszystko to zaś razem: lu- dzie i grunt, idą na trzy lata w okropną niewolę. Przez ten czas ich właściciel - faraon czy nomarcha, nie ma z nich żadnego pożytku; po upływie zaś terminu odbiera ziemię wyjało- wioną, a ludzi... najwyżej dwudziestu... Reszta bowiem zmarła w męczarniach!...


Obecni szemrali ze zgrozy.

-  Powiedziałem, że dwie miary gruntu i trzydziestu dwu ludzi bierze Fenicjanin na trzy lata dzierżawy za pożyczenie jednego talentu złotem. Przypatrzcie się, jaki to kawał ziemi i jaka gromada ludzi, a teraz - spojrzyjcie na moją rękę...

Ten kawałek złota, który trzymam, to bryłka mniejsza od kurzego jaja, to talent!...

Czy wy oceniacie, dostojni, całą nikczemność Fenicjan w podobnym handlu? Ten mały kawałek złota naprawdę nie posiada żadnych cennych zalet: jest żółty, ciężki, nie śniedzieje i

-   na tym koniec. Ale człowiek nie odzieje się złotem i nie zaspokoi nim głodu ani pragnie- nia... Gdybym posiadał bryłę złota wielkości piramidy, będę obok niej takim nędzarzem jak Libijczyk błąkający się po zachodniej pustyni, gdzie nie ma daktyla ani wody.

I patrzcie, za bryłkę tego jałowego materiału Fenicjanin bierze kawał ziemi, który może wykarmić i odziać trzydziestu dwu ludzi, a nadto - bierze i tych ludzi!... Przez lat trzy uzy- skuje władzę nad istotami, które umieją uprawiać i obsiewać grunta, zbierać ziarno, robić mąkę i piwo, tkać odzież, budować domy i sprzęty...

Jednocześnie faraon czy nomarcha jest pozbawiony na trzy lata usług tych ludzi. Nie płacą mu oni podatku, nie noszą ciężarów za wojskiem, lecz pracują na dochody łakomego Fenicja- nina.

Wiecie, dostojnicy, że obecnie nie ma roku, ażeby w tym czy owym nomesie nie wybuch- nął bunt chłopów, wyniszczonych głodem, przeciążonych pracą, bitych kijami. I otóż część tych ludzi ginie, inni dostają się do kopalń, a kraj wyludnia się coraz bardziej, dlatego tylko że Fenicjanin dał komuś bryłkę złota!... Czy można wyobrazić sobie większe nieszczęście?... I czy w podobnych warunkach Egipt nie będzie co roku tracił ziemi i ludzi? Szczęśliwe wojny podkopały nasz kraj, ale dobija go fenicki handel złotem.

Na twarzach kapłanów malowało się zadowolenie: chętniej słuchali o przewrotności Feni- cjan aniżeli o zbytkach pisarzy.

Pentuer chwilę odpoczął, potem zwrócił się do księcia.

-   Od kilku miesięcy - mówił - z niepokojem zapytujesz, sługo boży, Ramzesie: dlaczego zmniejszyły się dochody jego świątobliwości? Mądrość bogów pokazała ci, że zmniejszył się nie tylko skarb, ale i wojsko, i że oba te źródła królewskiej potęgi zmniejszać się będą ciągle. I albo skończy się to na zupełnej ruinie państwa, albo - niebiosa zeszlą Egiptowi władcę, któ- ry zatrzyma powódź klęsk od kilkuset lat zalewających ojczyznę.

Skarb faraonów był wówczas pełny, gdy mieliśmy dużo ziemi i ludności. Trzeba zatem wydrzeć pustyni te grunta urodzajne, jakie nam pożarła, a z ludu zdjąć te ciężary, które go osłabiają i zmniejszają liczbę mieszkańców.

Kapłani znowu zaczęli się niepokoić z obawy, aby Pentuer po raz drugi nie wspomniał o klasie pisarzy.

-  Widziałeś, książę, na własne oczy i przy świadkach, że w tej epoce, gdy lud był syty, do- rodny i zadowolony, skarb królewski był pełen. Gdy zaś lud zaczął wyglądać nędznie, gdy jego żony i dzieci musiały zaprzęgnąć się do pługa, gdy ziarna lotosu zastąpiły pszenicę i mięso,

skarb - zubożał. Jeżeli więc chcesz doprowadzić państwo do tej potęgi, jaką posiadało przed wojnami dziewiętnastej dynastii, jeżeli pragniesz, aby faraon, jego pisarze i wojsko opływali w dostatki, zapewnij krajowi długoletnią spokojność, a ludowi dobrobyt. Niech znowu dorośli jedzą mięso i ubierają się w haftowane szaty, i niech dzieci, zamiast jęczyć pod plagami i umierać z pracy, bawią się lub chodzą do szkoły.

Pamiętaj wreszcie, że Egipt na piersiach swoich nosi jadowitego węża... Obecni słuchali z ciekawością i obawą.

-   Tym wężem, który wysysa krew ludu, majątki nomarchów, potęgę faraona, są Fenicja- nie!...


-   Precz z nimi!... - zawołali obecni. - Przekreślić wszystkie długi... Nie dopuszczać ich kupców i okrętów...

Uciszył ich arcykapłan Mefres, który ze łzami w oczach zwrócił się do Pentuera:

-   Nie mam wątpliwości - mówił - że przez usta twoje odzywała się do nas święta Hator. Nie tylko dlatego, że człowiek nie potrafiłby być tak mądrym i wszystkowiedzącym jak ty, ale jeszcze, że spostrzegłem nad głową twoją płomyki w formie rogów.

Dziękuję ci za wielkie słowa, którymi rozproszyłeś naszą niewiadomość... Błogosławię cię i proszę bogów, aby gdy mnie powołają na swój sąd, ciebie mianowali moim następcą...

Przeciągły okrzyk reszty słuchaczów poparł błogosławieństwo najwyższego dostojnika. Kapłani tym więcej byli zadowoleni, że nieustannie wisiała nad nimi trwoga, aby Pentuer po raz drugi nie zaczepił o kwestię pisarzy. Ale mędrzec umiał być powściągliwym: wskazał wewnętrzną ranę państwa, lecz nie zaognił jej i dlatego odniósł zupełny triumf.

Książę Ramzes nie dziękował Pentuerowi, tylko przytulił jego głowę do swej piersi. Nikt jednak nie wątpił, że kazanie wielkiego proroka wstrząsnęło duszą następcy i jest ziarnem, z którego może wyrosnąć chwała i pomyślność Egiptu.

Nazajutrz Pentuer, nie żegnając się, o wschodzie słońca opuścił świątynię i odjechał do Memfs.

Ramzes przez kilka dni z nikim nie rozmawiał: siedział w celi albo przechadzał się po cie- nistych korytarzach i rozmyślał. W jego duszy odbywała się praca.

W gruncie rzeczy Pentuer nie powiedział nic nowego: wszyscy narzekali na ubytek ziemi i ludności w Egipcie, na nędzę chłopów, nadużycia pisarzów i wyzysk Fenicjan. Ale kazanie proroka uporządkowało w nim dotychczasowe bezładne wiadomości, nadało dotykalne formy i lepiej oświetliło pewne fakta.

Fenicjanie przerazili go: książę nie oceniał dotychczas ogromu nieszczęść wyrządzonych przez ten naród jego państwu. Zgroza była tym silniejszą, że przecie on sam własnych podda- nych wypuścił w dzierżawę Dagonowi i - był świadkiem, w jaki sposób bankier wybierał od nich należności!...

Lecz to splątanie księcia z wyzyskiem Fenicjan wywołało dziwny skutek: Ramzes - nie chciał myśleć o Fenicjanach, a ile razy zapalił się w nim gniew na tych ludzi, tyle razy gasiło go uczucie wstydu. W pewnej części był on ich wspólnikiem.

Natomiast książę doskonale zrozumiał ważność ubytku ziemi i ludności i na te punkta po- łożył główny nacisk w swych samotnych medytacjach.

„Gdybyśmy posiadali - mówił w sobie - te dwa miliony ludzi, których Egipt utracił, można by za ich pomocą odzyskać od pustyni urodzajne grunta, nawet powiększyć obszary... A wówczas, pomimo Fenicjan, nasi chłopi mieliby się lepiej, a dochody państwa wzrosłyby...”

Ale skąd wziąć ludzi? Wypadek nasunął mu odpowiedź. Pewnego wieczora książę prze- chadzając się po ogrodach świątyni spotkał gromadę niewolników, których jenerał Nitager pochwycił na granicy wschodniej i przysłał bogini Hator. Ludzie ci byli doskonale zbudowa- ni, pracowali więcej niż Egipcjanie, a ponieważ ich karmiono dobrze, więc byli nawet zado- woleni ze swego losu.

Na ich widok błyskawica oświeciła umysł następcy: prawie utracił przytomność ze wzru- szenia. Egipt potrzebuje ludzi, dużo ludzi, setki tysięcy, a nawet milion i dwa miliony ludzi... I otóż ludzie są!... Trzeba tylko wkroczyć do Azji, zabierać wszystko, co się spotka na drodze, i - odsyłać do Egiptu... Dopóty zaś nie kończyć wojny, dopóki nie zbierze się tylu, ażeby każ- dy chłop egipski miał swego niewolnika...

Tak urodził się plan prosty i kolosalny, dzięki któremu państwo miało pozyskać ludność, chłopi pomocników w pracy, a skarb faraona niewyczerpane źródło dochodu.

Książę był zachwycony, choć następnego dnia zbudziła się w nim nowa wątpliwość. Pentuer z wielkim naciskiem głosił, a jeszcze dawniej Herhor twierdził to samo, że źró-

dłem nieszczęść Egiptu były - zwycięskie wojny.


Z czego wypadłoby, że za pomocą nowej wojny nie można podźwignąć Egiptu. „Pentuer jest wielki mędrzec i Herhor wielki mędrzec - myślał książę. - Jeżeli oni uważają wojnę za szkodliwą, jeżeli tak samo sądzi arcykapłan Mefres i inni kapłani, to może naprawdę wojna jest rzeczą niebezpieczną?...

I musi nią być, skoro tak utrzymuje tylu ludzi mądrych i świętych.”

Książę był głęboko strapiony. Wymyślił prosty sposób podźwignięcia Egiptu, a tymczasem kapłani utrzymywali, że właśnie to mogłoby do reszty zrujnować Egipt.

Kapłani, ludzie najmędrsi i najświętsi!

Lecz trafił się wypadek, który nieco ochłodził wiarę księcia w prawdomówność kapłanów, a raczej - rozbudził w nim dawniejszą do nich nieufność.

Raz szedł z jednym lekarzem do biblioteki. Droga wypadała przez ciasny i ciemny kory- tarz, z którego następca cofnął się ze wstrętem.

-  Nie pójdę tędy!... - rzekł.

-  Dlaczego?... - spytał ździwiony lekarz.

-    Czyliż nie pamiętacie, ojcze święty, że na końcu tego korytarza jest loch, w którym okrutnie zamęczyliście jakiegoś zdrajcę?

-   Aha!... - odparł lekarz. - Jest tu loch, do którego przed kazaniem Pentuera wlewaliśmy roztopioną smołę...

-  I zabiliście człowieka...

Lekarz uśmiechnął się. Był to człowiek dobry i wesoły. Toteż widząc oburzenie księcia, rzekł po pewnym namyśle:

-  Tak, nie wolno nikomu zdradzać świętych tajemnic... Rozumie się... Przed każdą większą uroczystością przypominamy to młodym kandydatom na kapłanów...

Ton jego był tak szczególny, że Ramzes zażądał objaśnień.

-  Nie mogę zdradzać tajemnic - odparł lekarz - ale... Ale jeżeli wasza dostojność przyrzek- niesz zachować to przy sobie, opowiem ci historię...

Ramzes przyrzekł, lekarz opowiedział:

-  Pewien kapłan egipski, zwiedzając świątynie pogańskiego kraju Aram, przy jednej z nich spotkał człowieka, który wydał mu się bardzo tłustym i zadowolonym, choć nosił nędzne szaty.

„Wytłomacz mi - spytał kapłan wesołego biedaka - czym to się dzieje, że choć jesteś ubo- gi, jednak ciało twoje wygląda, jakbyś był przełożonym świątyni?”

Zaś ów człowiek obejrzawszy się, czy go kto nie podsłuchuje, odparł:

„Bo ja mam wielce żałosny głos, więc jestem przy tej świątyni męczennikiem. Gdy lud zejdzie się na nabożeństwo, ja włażę do lochu i jęczę, o ile mi sił starczy; za to dają mi wcale obfite jedzenie przez cały rok, a dzban piwa za każdy dzień męczeństwa.”

Tak bywa w pogańskim kraju Aram - zakończył lekarz kładąc palec na usta. - Pamiętaj, książę, coś mi obiecał, i myśl o naszej smole roztopionej, co ci się podoba...

Opowiadanie to znowu poruszyło księcia. Czuł pewną ulgę, że w świątyni nie zamordowa- no człowieka, lecz i ocknęły się w nim wszystkie dawne podejrzenia do kapłanów.

Że oni łudzą prostaków, o tym wiedział. Pamiętał przecie, będąc w kapłańskiej szkole, procesją świętego wołu Apisa. Lud był pewny, że Apis prowadzi kapłanów; tymczasem każ- dy uczeń wiedział, że boskie zwierzę idzie tam, gdzie chcą kapłani.

Któż wie zatem, czy kazanie Pentuera nie było ową procesją Apisa, przeznaczoną dla nie- go? Tak przecie łatwo nasypać na ziemię fasoli czerwonej i różnokolorowej i również nie- trudno ustawić żywe obrazy. O ileż wspanialsze widywał on przedstawienia, choćby walkę Seta z Ozirisem, do której wchodziło kilkaset osób... A czyliż i w tym wypadku nie oszuki- wali kapłani? Miała to być walka bogów, tymczasem prowadzili ją poprzebierani ludzie. Gi- nął w niej Oziris, a tymczasem kapłan udający Ozirisa był zdrów jak nosorożec. Jakich tam nie pokazywano cudów!... Woda wznosiła się, biły pioruny, ziemia drżała i wyrzucała ogień. I


to wszystko było oszukaństwem. Dlaczegoż by więc przedstawienie Pentuera miało być prawdą?

Zresztą książę miał silne poszlaki, że chciano go oszukać. Już był oszustwem człowiek ję- czący w podziemiach, niby to oblewany smołą przez kapłanów. Ale mniejsza o niego. Waż- nym było to, o czym książę przekonał się niejednokrotnie, że Herhor nie chciał wojny. Mefres także nie chciał wojny, a Pentuer był jednego pomocnikiem, drugiego ulubieńcem.

Taka walka toczyła się w księciu: to zdawało mu się, że wszystko rozumie, to znowu ogar- niała go ciemność; raz był pełen nadziei, drugi raz wątpił o wszystkim. Z godziny na godzinę, z dnia na dzień dusza jego przybierała i opadała jak wody Nilu przez ciąg całego roku.

Powoli jednak Ramzes odzyskał równowagę, a gdy nadszedł czas opuszczenia świątyni, miał już sformułowane pewne poglądy.

Przede wszystkim jasno pojmował, czego potrzeba Egiptowi: więcej gruntów i więcej lu- dzi.

Po wtóre wierzył, że najprostszym sposobem zdobycia ludzi jest - wojna z Azją. Pentuer jednak dowodził mu, że wojna może tylko powiększyć klęski państwa. Rodzi się tedy nowa kwestia, czy Pentuer mówił prawdę, czy kłamał?

Jeżeli mówił prawdę, pogrążał księcia w rozpaczy. Ramzes bowiem nie widział innego sposobu podźwignięcia państwa, tylko wojnę. Bez wojny Egipt z roku na rok będzie tracił ludność, a skarb faraona będzie powiększał swoje długi. Aż cały ten proces skończy się jakąś okropną katastrofą, może nawet za przyszłego panowania.

A jeżeli Pentuer kłamał? Dlaczego by to robił? Oczywiście namówiony przez Herhora, Mefresa i całe ciało kapłańskie. Z jakiej jednak racji kapłani nie chcieli wojny, co mieli w tym za interes? Przecie każda wojna im i faraonowi największe przynosiła zyski.

 

Czy zresztą kapłani mogli go oszukiwać w sprawie tyle doniosłej? Prawda, że robili tak bardzo często, lecz w wypadkach drobnych, nie zaś kiedy chodziło o przyszłość i byt pań- stwa. Nie można też twierdzić, że oszukiwali zawsze. Są oni przecie sługami bogów i stróża- mi wielkich tajemnic. W ich świątyniach mieszkają duchy, o czym Ramzes sam się przekonał pierwszej nocy po osiedleniu się w tym miejscu.

A jeżeli bóstwa nie pozwalają profanom zbliżać się do swoich ołtarzy, jeżeli tak pilnie czuwają nad świątyniami, dlaczego nie mieliby czuwać nad Egiptem, który jest największą ich świątynią?

Gdy w kilka dni później Ramzes po uroczystym nabożeństwie, wśród błogosławieństwa kapłanów, opuszczał świątynię Hator, nurtowały w nim dwa pytania:

Czy wojna z Azją naprawdę mogłaby zaszkodzić Egiptowi?

Czy kapłani w tej sprawie mogliby oszukiwać jego, następcę faraona?


ROZDZIAŁ CZWARTY

Konno, w towarzystwie paru oficerów, jechał książę do Pi-Bast, sławnej stolicy nomesu Habu.

Minął miesiąc Paoni, zaczynał się Epifi (kwiecień - maj). Słońce stało wysoko zapowia- dając najgorszą dla Egiptu porę upałów. Już w tym czasie kilka razy zrywał się straszny wiatr pustyni; ludzie i zwierzęta padali z gorąca, a na polach i drzewach zaczął osiadać szary pył, pod którym umierają rośliny.

Zebrano róże i przerabiano je na olejek; sprzątnięto zboża i drugi ukos koniczyny. Żurawie z kubłami pracowały ze zdwojoną gorliwością, rozlewając brudną wodę po ziemi, aby ją przygotować do nowego siewu. Zaczynano też zrywać figi i winogrona.

Woda Nilu opadła, kanały były płytkie i cuchnące. Nad całym krajem unosił się delikatny pył wśród potoków palącego słońca.

Mimo to książę jechał zadowolony. Znudziło go pokutnicze życie w świątyni; zatęsknił do uczt, kobiet i zgiełku.

Przy tym okolica, choć płaska i jednostajnie poprzerzynana siecią kanałów była interesują- ca. W nomesie Habu mieszkała inna ludność: nie rodowici Egipcjanie, ale potomkowie wa- lecznych Hyksosów, którzy ongi zdobyli Egipt i rządzili nim przez kilka wieków.

Prawowici Egipcjanie gardzili tą resztką wypędzonych zdobywców, ale Ramzes patrzył na nich z przyjemnością. Byli to ludzie rośli, silni, z dumną postawą i męską energią w fizjo- gnomii. Wobec księcia i oficerów nie padali na twarz jak Egipcjanie; przypatrywali się do- stojnikom bez niechęci, ale i bez trwogi. Nie mieli także pleców okrytych bliznami po kijach; pisarze bowiem szanowali ich wiedząc, że bity Hyksos oddaje plagi, a niekiedy morduje swe- go ciemięzcę. Wreszcie posiadali Hyksosowie łaskę faraona, ich bowiem ludność dostarczała najlepszych żołnierzy.

Im bardziej orszak następcy zbliżał się do Pi-Bast, którego świątynie i pałace jak przez muślin widać było przez mgłę pyłu, tym okolica stawała się ruchliwszą. Szerokim gościńcem i pobliskimi kanałami transportowano: bydło, pszenicę, owoce, wino, kwiaty, chleby i mnó- stwo innych przedmiotów codziennego użytku. Potok ludzi i towarów dążących w stronę mia- sta, hałaśliwy i gęsty jak pod Memfisem w dni świąteczne, w tym miejscu był zjawiskiem zwykłym. Dokoła Pi-Bastu przez cały rok panował zgiełk jarmarczny, który uspokajał się tylko w nocy.

Przyczyna tego była prosta: miasto cieszyło się posiadaniem starej i sławnej świątyni Astarty, czczonej przez całą Azję Zachodnią i ściągającej tłumy pielgrzymów. Bez przesady można powiedzieć, że pod Pi-Bast codziennie obozowało ze trzydzieści tysięcy cudzoziem- ców: Saschu, czyli Arabów, Fenicjan, Żydów, Filistynów, Chetów, Asyryjczyków i innych. Rząd egipski życzliwie zachowywał się wobec pielgrzymów, którzy przynosili mu znaczne dochody; kapłani tolerowali ich, a ludność kilku sąsiednich nomesów prowadziła z nimi żwawy handel.

Już na godzinę drogi przed miastem widać było lepianki i namioty przybyszów rozbite na nagiej ziemi. W miarę zbliżania się do Pi-Bast liczba ich wzrastała i coraz gęściej roili się ich czasowi mieszkańcy. Jedni pod otwartym niebem przygotowywali pokarm, inni kupowali wciąż napływające towary, inni szli procesją do świątyni. Tu i owdzie skupiały się wielkie gromady przed miejscami zabaw, gdzie popisywali się pogromcy zwierząt, zaklinacze wę- żów, atleci, tancerki i kuglarze. Ponad tym zgromadzeniem ludzi unosił się upał i wrzawa.

Przy miejskiej bramie powitali Ramzesa jego dworzanie tudzież nomarcha Habu z urzęd- nikami. Powitanie jednak było, mimo życzliwości, tak chłodne, że ździwiony namiestnik szepnął do Tutmozisa:

-  Cóż to znaczy, że patrzycie na mnie, jakbym przyjechał kary wymierzać?


-   Bo wasza dostojność - odparł faworyt - masz oblicze człowieka, który przestawał z bo- gami.

Mówił prawdę. Czy to skutkiem ascetycznego życia, czy towarzystwa uczonych kapłanów, czy może długich rozmyślań, książę zmienił się. Wychudł, cera mu pociemniała, a z postawy i fizjognomii biła wielka powaga. W ciągu kilku tygodni postarzał się o kilka lat.

Na jednej z głównych ulic miasta tłoczyła się tak gęsta ciżba ludu, że policjanci musieli utorować drogę następcy i jego świcie. Ale ten lud nie witał księcia, tylko skupiał się dokoła niewielkiego pałacyku jakby oczekując na kogoś.

-  Co to jest? - spytał Ramzes nomarchy. Niemile bowiem dotknęła go obojętność tłumu.

-   Tu mieszka Hiram - odparł nomarcha - książę tyryjski, człek wielkiego miłosierdzia. Co dzień rozdaje hojną jałmużnę, więc zbiega się ubóstwo.

Książę odwrócił się na koniu, popatrzył i rzekł:

-  Widzę tu robotników królewskich. Więc i oni przychodzą po jałmużnę do fenickiego bo- gacza?

Nomarcha milczał. Na szczęście zbliżali się do pałacu rządowego i Ramzes zapomniał o Hiramie.

Przez kilka dni ciągnęły się uczty na cześć namiestnika, ale książę nie był nimi zachwyco- ny. Brakło na nich wesołości i zdarzały się nieprzyjemne zajścia.

Raz jedna z książęcych kochanek tańcząc przed nim rozpłakała się. Ramzes pochwycił ją w objęcia i zapytał: co jej jest?

Z początku wzdragała się z odpowiedzią, lecz ośmielona łaskawością pana odparła zale- wając się jeszcze obficiej łzami:

-   Jesteśmy, władco, twoje kobiety, pochodzimy z wielkich rodów i należy nam się usza- nowanie...

-  Prawdę mówisz - wtrącił książę.

-   Ale tymczasem twój skarbnik ogranicza nasze wydatki. Owszem, chciałby nawet pozba- wić nas dziewcząt służebnych, bez których przecie nie możemy umyć się ani uczesać.

Ramzes wezwał skarbnika i surowo zapowiedział mu, ażeby jego kobiety miały wszystko, co należy się ich urodzeniu i wielkim stanowiskom.

Skarbnik upadł na twarz przed księciem i obiecał spełniać rozkazy kobiet. Zaś w parę dni później wybuchnął bunt między dworskimi niewolnikami, którzy skarżyli się, że ich pozba- wiają wina.

Następca kazał im wydawać wino. Lecz nazajutrz, w czasie przeglądu wojsk, przyszły do niego deputacje pułków z najpokorniejszą skargą, że zmniejszono im porcje mięsa i chleba.

Książę i tym razem polecił spełnić żądania proszących.

W parę dni później obudził go z rana wielki hałas pod pałacem. Ramzes spytał o przyczy- nę, a oficer dyżurny objaśnił, że zebrali się robotnicy królewscy i wołają o zaległy żołd.

Wezwano skarbnika, na którego książę wpadł z wielkim gniewem.

-  Co się tu dzieje?... - wołał. - Od chwili mego przyjazdu nie ma dnia, aby nie skarżono się na krzywdy. Jeżeli jeszcze raz powtórzy się coś podobnego, ustanowię śledztwo i położę kres waszym złodziejstwom!...

Drżący skarbnik znowu upadł na twarz i jęknął:

-  Zabij mnie, panie!.. Ale cóż poradzę, gdy twój skarbiec, stodoły i śpiżarnie są puste...

Pomimo gniewu książę zmiarkował, że skarbnik może być niewinnym. Kazał mu więc odejść, a wezwał Tutmozisa.

-   Słuchaj no - rzekł Ramzes do ulubieńca - dzieją się tu rzeczy których nie rozumiem i do których nie przywykłem. Moje kobiety, niewolnicy, wojsko i robotnicy królewscy nie otrzy- mują należności lub są ograniczani w wydatkach. Gdym zaś spytał skarbnika: co to znaczy? - odpowiedział, że nic już nie mamy w skarbcu ani stodołach.

-  Powiedział prawdę.


-  Jak to?... - wybuchnął książę. - Na moją podróż jego świątobliwość przeznaczył dwieście talentów w towarach i złocie. Miałożby to być zmarnowane?

-  Tak jest - odparł Tutmozis.

-  Jakim sposobem?... na co?... - wołał namiestnik.

-  Przecież na całej drodze podejmowali nas nomarchowie?...

-  Ale myśmy im za to płacili.

-  Więc to są filuci i złodzieje, jeżeli niby przyjmują nas jak gości, a potem obdzierają!...

-  Nie gniewaj się - rzekł Tutmozis - a wszystko ci wytłomaczę.

-  Siadaj.

Tutmozis usiadł i mówił:

-  Czy wiesz, że od miesiąca jadam z twej kuchni, pijam wino z twoich dzbanów i ubieram się z twojej szatni...

-  Masz prawo czynić tak.

-   Alem nigdy tego nie robił: żyłem, ubierałem się i bawiłem na własny koszt, aby nie ob- ciążać twego skarbu. Prawda, że nieraz płaciłeś moje długi. Była to jednak tyko część moich wydatków.

-  Mniejsza o długi.

-  W podobnym położeniu - ciągnął Tutmozis - znajduje się kilkunastu szlachetnej młodzie- ży twego dworu. Utrzymywali się sami, aby podtrzymać blask władcy; lecz dziś, podobnie jak ja, żyją na twój koszt, bo już nie mają

czego wydawać.

-  Kiedyś wynagrodzę ich.

-  Otóż - mówił Tutmozis - bierzemy z twego skarbu, bo nas gniecie niedostatek, i - to samo robią nomarchowie. Gdyby mieli, wyprawialiby dla ciebie uczty i przyjęcia na swój koszt; ale że nie mają, więc przyjmują wynagrodzenie. Czy i teraz nazwiesz ich filutami?...

Książę chodził zamyślony.

-   Za prędko potępiłem ich - odparł. - Gniew jak dym zasłonił mi oczy. Wstydzę się tego, com powiedział, niemniej jednak chcę, ażeby ani ludzie dworscy, ani żołnierze i robotnicy nie doznawali krzywdy...

A ponieważ moje zasoby są wyczerpane, trzeba więc pożyczyć... Chyba sto talentów wy- starczy, jak myślisz?

-  Ja myślę, że nam nikt nie pożyczy stu talentów - szepnął Tutmozis. Namiestnik wyniośle spojrzał na niego.

-  Także się to odpowiada synowi faraona? - spytał.

-   Wypędź mnie od siebie - rzekł smutnym głosem Tutmozis - ale mówiłem prawdę. Dziś nikt nam nie pożyczy, bo i już nie ma kto...

-  Od czegóż jest Dagon?... - zdziwił się książę. - Nie ma go przy moim dworze czy umarł?

-   Dagon mieszka w Pi-Bast, ale całe dnie wraz z innymi kupcami fenickimi przepędza w świątyni Astarty na pokucie i modłach...

-   Skądże taka pobożność? Czy dlatego, że ja byłem w świątyni, to i mój bankier uważa za potrzebne naradzać się z bogami?

Tutmozis kręcił się na taburecie.

-  Fenicjanie - rzekł - są zatrwożeni, nawet zgnębieni wieściami...

-  O czym?

-   Ktoś rozpuścił plotkę, że gdy wasza dostojność wstąpisz na tron, Fenicjanie zostaną wy- gnani, a ich majątki zabrane na rzecz skarbu...

-  No, to mają jeszcze dosyć czasu -- uśmiechnął się książę. Tutmozis wciąż wahał się.

-    Słychać - mówił zniżonym głosem - że zdrowie jego świątobliwości (oby żył wiecz- nie!...) mocno zachwiało się w tych czasach...


-  To fałsz! - przerwał zaniepokojony książę. - Przecież wiedziałbym o tym...

-  A jednak kapłani odprawiają w tajemnicy nabożeństwa za powrócenie zdrowia faraonowi

-  szeptał Tutmozis. - Wiem o tym z pewnością...

Książę stanął zdumiony.

-  Jak to - rzekł - więc ojciec mój jest ciężko chory, kapłani modlą się za niego, a mnie nic o tym nie mówią?...

-  Słychać, że choroba jego świątobliwości może przeciągnąć się z rok. Ramzes machnął ręką.

-  Ech!... słuchasz bajek i mnie niepokoisz. Powiedz mi lepiej o Fenicjanach, bo to ciekaw- sze.

-   Słyszałem - ciągnął Tutmozis - tylko to, co i wszyscy, że wasza dostojność, przekonaw- szy się w świątyni o szkodliwości Fenicjan, zobowiązałeś się wypędzić ich.

-  W świątyni?... - powtórzył następca. - A któż może wiedzieć, o czym ja przekonałem się i co postanowiłem w świątyni?...

Tutmozis wzruszył ramionami i milczał.

-  Czyliżby zdrada i tam?... - szepnął książę. - W każdym razie zawołasz do mnie Dagona - rzekł głośno. Muszę poznać źródło tych kłamstw i, przez bogi, położyć im koniec!...

-   Dobrze uczynisz, panie - odparł Tutmozis - gdyż cały Egipt jest zaniepokojony. Już dziś nie ma u kogo pożyczać pieniędzy, a gdyby te pogłoski trwały dłużej, ustałby handel. Dziś już nasza arystokracja wpadła w biedę, z której nie widać wyjścia, a i twój dwór, panie, odczuwa niedostatek. Za miesiąc może to samo zdarzyć się w pałacu jego świątobliwości...

-  Milcz - przerwał książę - i natychmiast zawołaj mi Dagona.

Tutmozis wybiegł, ale bankier zjawił się u namiestnika dopiero wieczorem. Miał na sobie białą płachtę w czarne pasy.

-  Poszaleliście?... - zawołał następca na ten widok.

-   Zaraz ja cię tu rozchmurzę... Potrzebuję natychmiast stu talentów. Idź i nie pokazuj mi się, dopóki tego nie załatwisz. Ale bankier zasłonił swoje oblicze i zapłakał.

-  Co to znaczy? - spytał niecierpliwie książę.

-    Panie - odparł Dagon klękając - weź mój majątek, sprzedaj mnie i moją rodzinę... Wszystko weź, nawet życie nasze. Ale sto talentów... skąd bym ja dostał dziś taki majątek?... Już ani z Egiptu, ani z Fenicji... - mówił wśród łkań.

-  Set opętał cię, Dagonie! - roześmiał się następca. - Czyliż i ty uwierzyłbyś, że ja myślę o wygnaniu was?...

Bankier po raz drugi upadł mu do nóg.

-  Ja nic nie wiem... ja jestem zwyczajny kupiec i twój niewolnik... Tyle dni, ile jest między nowiem i pełnią, wystarczyło, ażeby zrobić ze mnie proch i z mego majątku ślinę...

-  Ależ wytłomacz mi, co to znaczy? - pytał niecierpliwie następca.

-   Ja nie potrafię nic powiedzieć, a choćbym nawet umiał, mam wielką pieczęć na ustach...

Dziś modlę się tylko i płaczę...

„Czy i Fenicjanie modlą się?” - pomyślał książę.

-   Nie mogąc oddać ci żadnej usługi, panie mój - ciągnął Dagon - dam ci przynajmniej do- brą radę... Jest tu w Pi-Bast sławny książę tyryjski, Hiram. Człowiek stary, mądry i strasznie bogaty... Wezwij go, erpatre, i zażądaj sto talentów, a może on potrafi dogodzić waszej do- stojności...

Ponieważ Ramzes żadnych objaśnień nie mógł wydobyć z bankiera, uwolnił go więc i obiecał, że wyszle poselstwo do Hirama.


ROZDZIAŁ PIĄTY

Na drugi dzień rano Tutmozis z wielką świtą oficerów i dworzan złożył wizytę tyryjskie- mu księciu i zaprosił go do namiestnika.

W południe przed pałacem zjawił się Hiram w prostej lektyce niesionej przez óśmiu ubo- gich Egipcjan, którym udzielał jałmużny. Otaczali go znakomitsi kupcy feniccy i ten sam tłum ludu, który co dzień wystawał przed jego domem.

Ramzes z niejakim zdziwieniem przywitał starca, któremu z oczu patrzyła mądrość, a z całej postaci powaga. Hiram miał na sobie biały płaszcz, na głowie złotą obrączkę. Ukłonił się namiestnikowi z godnością i wzniósłszy ręce nad jego głową 

Komentarze

  1. This is the right website for anybody who really wants to find out about this topic. You know a whole lot about this topic. Wonderful post, it’s just excellent. See this: Micro Center Black Friday 2019

    OdpowiedzUsuń
  2. Its a helpful post. Thanks for the wonderful updates. I really admire and fancy the contents of your blog. I describe it to be a success information. Read more soon. Thanks for sharing. Check Here fugus post utme past question

    OdpowiedzUsuń

  3. Nice One! That is really fascinating, You’re an overly professional blogger. I have joined your feed and look ahead to in the hunt for extra of your great post. Thanks for sharing. Click Here fugus post utme past questions and answers pdf download

    OdpowiedzUsuń
  4. Its a nice time here, I enjoyed surfing from you educative updates. Looking forward to more of your post. Thank you for sharing. Also visit download unilag post questions

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wezyr wschodu

  -   Egipcie ja sobie siedzę na jednej kana- pie z następcą tronu, który dziś jest namiestnikiem. -   Zgoda, wasza dostojność!... Zgoda, wasza miłość!... - reflektował ich gospodarz. -    Zgoda!... zgoda, że ten pan jest zwyczajny fenicki handlarz, a mnie nie chce oddać sza- cunku... - zawołał Dagon. -   Ja mam sto okrętów!... - wrzasnął Hiram. Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky Homefront Steam Game Free Key humblebundle Giveaway Knightshift Steam Game DHL Free Key Giveaway Giveaway Steam Game Free Key Total War Warhammer Free Origin Game Mass Effect 2 Giveaway Free Origin Game Syberia II Giveaway GOG Game Oddworld Free Giveaway Steam Game Free Key humblebundle Layers of Fear + Soundtrack Free GOG Game Worlds of Ultima Make war not love Free SEGA games and DLC Steam Game Ke

Nigdy za dużo

  -     -   I ty je rozumiesz? -    Wybacz, najdostojniejszy panie, ale... czyliż mógłbym rządzić nomesem, gdybym tego nie rozumiał? Książę stropił się i zamyślił. Może być, że naprawdę on tylko jest tak nieudolny?... A wówczas - w co się zamieni jego władza?... -    Siądź - rzekł po chwili, wskazując Ranuzerowi krzesło. - Siądź i opowiedz mi: w jaki sposób rządzisz nomesem?... Dostojnik pobladł i oczy wywróciły mu się białkami do góry, Ramzes spostrzegł to i za- czął się tłumaczyć: -   Nie myśl, że nie ufam twej mądrości... Owszem, nie znam człowieka, który mógłby lepiej od ciebie sprawować władzę. Ale jestem młody i ciekawy: co to jest sztuka rządzenia? Więc proszę cię, abyś mi udzielił okruchów z twoich doświadczeń. Rządzisz nomesem - wiem o tym!... A teraz wytłomacz mi: jak się robi rząd? Nomarcha odetchnął i zaczął: -   Opowiem waszej dostojności cały bieg życia mego, abyś wiedział, jak ciężką mam pracę. Z rana, po kąpieli, składam ofiary b