Przejdź do głównej zawartości

Wezyr wschodu

 -  Egipcie ja sobie siedzę na jednej kana- pie z następcą tronu, który dziś jest namiestnikiem.

-  Zgoda, wasza dostojność!... Zgoda, wasza miłość!... - reflektował ich gospodarz.

-   Zgoda!... zgoda, że ten pan jest zwyczajny fenicki handlarz, a mnie nie chce oddać sza- cunku... - zawołał Dagon.

-  Ja mam sto okrętów!... - wrzasnął Hiram.

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

-  A jego świątobliwość faraon ma dwadzieścia tysięcy miast, miasteczek i osad....

-   Wasze dostojności utopicie ten interes i całą Fenicję!.. - odezwał się już podniesionym głosem Rabsun.

Hiram zacisnął pięści, lecz umilkł i odpoczął.

-   Musisz jednak przyznać, wasza dostojność - rzekł po chwili do Dagona - że z tych dwu- dziestu tysięcy miast jego świątobliwość niewiele ma naprawdę.

-    Chcesz powiedzieć, wasza miłość - odparł Dagon, że siedm tysięcy miast należy do świątyń i siedm tysięcy do wielkich panów?... Zawsze jednak jego świątobliwości zostaje siedm tysięcy na czysto.

-   Nie bardzo! Bo jak z tego wasza dostojność odejmiesz ze trzy tysiące, które są w zasta- wie u kapłanów, i ze dwa tysiące w dzierżawie u naszych Fenicjan...

-   Mówi prawdę, wasza miłość - rzekł Dagon. - Zawsze jednak jego świątobliwości zostaje ze dwa tysiące miast bardzo bogatych...

-  Czy was Tyfon opętał?... - wrzasnął z kolei Rabsun.

-  Będziecie teraz wyliczali miasta faraona, bodajby go...

-  Psyt... - szepnął Dagon zrywając się z krzesła.

-  Kiedy nad Fenicją wisi nieszczęście!... - dokończył Rabsun.

-  Niechże ja się raz dowiem, jakie nieszczęście?... - przerwał Dagon.

-  Więc daj mówić Hiramowi, to się dowiesz - odparł gospodarz.

-  Niech gada...

-   Czy wasza dostojność wiesz, co się stało w zajeździe „Pod Okrętem” u brata naszego, Asarhadona?... - zaczął Hiram.

-  Nie mam braci pomiędzy szynkarzami!... - wtrącił szyderczo Dagon.

-   Milcz!... - wrzasnął rozgniewany Rabsun i schwycił za rękojeść sztyletu. - Jesteś głupi jak pies, który szczeka przez sen...

-  Czego on się gniewa, ten. ten handlujący kośćmi?... - odparł Dagon i również sięgnął do

noża.

-  Cicho!... Zgoda!... - uspokajał ich sędziwy książę i także opuścił suchą rękę do pasa.

Przez chwilę wszystkim trzem drżały nozdrza i błyszczały oczy. Wreszcie Hiram, który uspokoił się najpierw, zaczął znowu, jakby nigdy nic nie zaszło.

-  Parę miesięcy temu stanął w zajeździe Asarhadona niejaki Phut, z miasta Harranu...

-  Miał odebrać pięć talentów od jakiegoś kapłana - wtrącił Dagon.

-  Cóż dalej? - spytał Hiram.

-   Nic. Znalazł łaskę u jednej kapłanki i za jej radą pojechał szukać swego wierzyciela do Tebów.

-   Masz rozum dziecka, a gadatliwość kobiety - rzekł Hiram. - Ten harrańczyk nie jest har- rańczykiem, ale Chaldejczykiem, i nie nazywa się Phut, ale Beroes...

-   Beroes?... Beroes?... - powtórzył przypominając sobie Dagon. - Gdzieś słyszałem to na- zwisko...

-   Słyszałeś!... - mówił z pogardą Hiram. - Beroes to najmędrszy kapłan w Babilonie, do- radca książąt asyryjskich i samego króla...

-  Niech on będzie doradcą, byle nie faraona, co mnie to obchodzi?... - rzekł bankier. Rabsun podniósł się z krzesła i grożąc Dagonowi pięścią pod nosem zawołał:


-  Ty wieprzu, wypasiony na faraońskich pomyjach... Ciebie Fenicja tyle obchodzi, co mnie Egipt... Gdybyś mógł, za drachmę sprzedałbyś ojczyznę... Psie trędowaty!

Dagon zbladł i odparł spokojnym głosem:

-  Co gada ten kramarz?... W Tyrze są moi synowie i uczą się żeglarstwa; w Sydonie siedzi moja córka z mężem... Połowę mego mienia pożyczyłem radzie najwyższej, choć nie mam za to nawet dziesięciu procent. A ten kramarz mówi, że mnie nie obchodzi Fenicja!...

Rabsun, posłuchaj mnie - dodał po chwili. - Ja życzę twojej żonie i dzieciom, i cieniom twoich ojców, ażebyś ty o nich tyle dbał, ile ja o każdy okręt fenicki, o każdy kamień Tyru, Sydonu, a nawet Zarpath i Achsibu...

-  Dagon mówi prawdę - wtrącił Hiram.

-  Ja nie dbam o Fenicję!... - ciągnął bankier zapalając się. - A ilu ja sprowadziłem tu Feni- cjan, ażeby robili majątki, i co mam z tego?... Ja nie dbam!... Hiram zepsuł mi dwa okręty i pozbawił mnie wielkich zarobków, a przecie kiedy chodzi o Fenicją, ja usiadłem z nim w jed- nym pokoju...

-  Bo myślałeś, że będziecie gadali o tym, ażeby kogo oszukać - rzekł Rabsun.

-   Żebyś ty tak myślał o skonaniu, głupi!... - odparł Dagon. - Niby ja jestem dziecko i niby nie rozumiem, że jak Hiram przyjeżdża do Memfisu, to przecie on nie dla handlu przyjeżdża. Oj ty, Rabsun!... Tyś powinien ze dwa lata być u mnie chłopcem do zamiatania stajni...

-  Dosyć!... - zawołał Hiram uderzając pięścią w stolik.

-  My nigdy nie skończymy z tym kapłanem chaldejskim - mruknął Rabsun z takim spoko- jem, jakby przed chwilą nie jego zwymyślano.

Hiram odchrząknął i zaczął.

-   Ten człowiek ma naprawdę dom i grunta w Harranie i tam nazywa się Phut. Dostał listy od kupców chetyjskich do kupców sydońskich, więc w podróż zabrała go nasza karawana. Sam dobrze mówi po fenicku, płaci rzetelnie, nic osobliwego nie żąda, więc nasi ludzie nawet bardzo go polubili.

-   Ale - mówił Hiram podrapawszy się w brodę - gdy lew nakryje się skórą wołu, zawsze mu choćby kawałek ogona wylezie. Ten Phut był strasznie mądry i pewny siebie, więc na- czelnik karawany po cichu zrewidował jego rzeczy. I nic nie znalazł, tylko medal bogini Astoreth.

Dowódcę karawany medal ten kolnął w serce. Skąd Chetyjczyk ma fenicki medal?...

Więc gdy przyjechali do Sydonu, zaraz zameldował starszym, i od tej pory nasza tajna po- licja miała tego Phuta na oku.

Tymczasem jest to taki mędrzec, że gdy kilka dni posiedział w Sydonie, wszyscy go poko- chali. Modlił się on i składał ofiary bogini Astoreth, płacił złotem, nie pożyczał pieniędzy, wdawał się tylko z Fenicjanami. I tak wszystkich otumanił, że dozór nad nim osłabł, a on spokojnie dojechał do Memfisu.

Tu znowu nasza starszyzna zaczęła czuwać nad nim, ale nic nie odkryła; domyślała się tyl- ko, że musi to być wielki pan, nie zaś prosty mieszczanin harrański. Dopiero Asarhadon przy- padkiem wyśledził, a nawet nie wyśledził, tylko wpadł na poszlaki, że ten niby Phut całą jed- ną noc przepędził w starej świątyni Seta, która tu wiele znaczy...

-  Wchodzą do niej tylko arcykapłani na ważne narady - wtrącił Dagon.

-  Jeszcze i to nic by nie znaczyło - prawił Hiram. - Ale jeden z naszych kupców wrócił dwa miesiące temu z Babilonu z dziwnymi wiadomościami. Za wielki prezent pewien dworzanin babilońskiego satrapy powiedział mu, że nad Fenicją - wisi bieda!...

„Was zabiorą Asyryjczycy - mówił ten dworzanin do naszego kupca - a Izraelitów wezmą Egipcjanie. W tym interesie nawet pojechał do tebańskich kąpłanów wielki chaldejski kapłan Beroes i zawrze z nimi traktat.”


-   Musicie wiedzieć - ciągnął Hiram - że kapłani chaldejscy uważają egipskich za swoich braci. A że Beroes ma wielkie znaczenie na dworze króla Assara, więc wieść o tym traktacie może być bardzo prawdziwa.

-  Na co Asyryjczykom Fenicja?... - zapytał Dagon gryząc paznokcie.

-  A na co złodziejowi cudzy śpichlerz?... - odparł Hiram.

-  Co może znaczyć traktat Beroesa z egipskimi kapłanami?... - wtrącił zamyślony Rabsun.

-  Głupi ty!.. - odparł Dagon. - Faraon robi tylko to, co kapłani uradzą.

-  Będzie i traktat z faraonem, nie bójcie się! - przerwał Hiram. - W Tyrze wiemy na pewno, że jedzie do Egiptu z wielką świtą i darami poseł asyryjski - Sargon... On niby to chce zoba- czyć Egipt i ułożyć się z ministrami, ażeby w egipskich aktach nie pisano, jako - Asyria płaci daninę faraonom. Ale naprawdę to on jedzie zawrzeć traktat o podział krajów leżących mię- dzy naszym morzem a rzeką Eufratem.

-  Oby ich ziemia pochłonęła! - zaklął Rabsun.

-  Cóż ty o tym myślisz Dagonie?.. - spytał Hiram.

-  A co byście wy zrobili, gdyby was naprawdę napadł Assar?... Hiram zatrząsł się z gniewu.

-  Co?... Wsiądziemy na okręty z rodzinami i skarbami, a tym psom zostawimy gruzy miast i gnijące trupy niewolników... Alboż nie znamy krain większych i piękniejszych od Fenicji, gdzie można założyć nową ojczyznę, bogatszą aniżeli ta?...

-  Niech was bogowie bronią od takiej ostateczności - rzekł Dagon.

-   Właśnie o to idzie, ażeby ratować dzisiejszą Fenicję od zagłady - mówił Hiram. - A ty, Dagonie, wiele możesz w tym interesie...

-  Co ja mogę?...

-   Możesz dowiedzieć się od kapłanów: czy był u nich Beroes i czy zawarł z nimi taką umowę?...

-   Strasznie trudna rzecz! - szepnął Dagon. - Ale może ja znajdę takiego kapłana, który mnie objaśni.

-  Możesz - ciągnął Hiram - na dworze faraona nie dopuścić traktatu z Sargonem?...

-  Bardzo trudno... Ja sam temu nie wydołam...

-  Ja będę z tobą, a złota dostarczy Fenicja. Już dziś zbiera się podatek.

-  Sam dałem dwa talenty! - szepnął Rabsun.

-  Dam dziesięć - rzekł Dagon. - Ale co dostanę za moją pracę?...

-  Co?... No, dziesięć okrętów - odparł Hiram.

-  A ty ile zarobisz? - spytał Dagon.

-  Mało ci?... Więc dostaniesz piętnaście...

-  Ja się pytam: co ty zarobisz? - nalegał Dagon.

-  Damy ci... dwadzieścia. Dosyć?...

-  Niech będzie. Ale pokażecie mi drogę do kraju srebra?

-  Pokażemy.

-  I tam, skąd bierze się cynę?

- No...

-  I tam, gdzie się rodzi bursztyn - zakończył Dagon.

-  Żebyś ty raz zdechł!... - odparł miłościwy książę

Hiram wyciągając do niego rękę. - Ale już nie będziesz chował złego serca dla mnie za tamte dwie krypy?...

Dagon westchnął.

-   Będę pracował, ażeby zapomnieć. Ale... jaki ja miałbym majątek, gdybyście mnie nie odpędzili wtedy!...

-  Dosyć!.. - wtrącił Rabsun. - Gadajcie o Fenicji.

-  Przez kogo ty się dowiesz o Beroesie i traktacie? - spytał Dagona Hiram.


-  Daj spokój. Niebezpiecznie mówić, bo do tego będą należeli kapłani.

-  A przez kogo mógłbyś zepsuć traktat?

-  Ja myślę... Ja myślę, że chyba przez następcę tronu. Mam dużo jego kwitów. Hiram podniósł do góry rękę i odparł:

-  Następca - bardzo dobrze, bo on zostanie faraonem, może nawet niedługo...

-  Psyt!... - przerwał Dagon uderzając pięścią w stół. - Żeby tobie mowę odjęło za takie ga- danie!...

-  Oto wieprz! - zawołał Rabsun, wygrażając bankierowi pod nosem.

-   A to głupi kramarz! - odpowiedział Dagon z szyderczym uśmiechem. - Ty, Rabsun, po- winieneś sprzedawać suszone ryby i wodę na ulicach, ale nie mięszać się do interesów między państwami. Wołowe kopyto umazane w egipskim błocie ma więcej rozumu aniżeli ty, który pięć lat mieszkasz w stolicy Egiptu!... Oby cię świnie zjadły...

- Cicho!... cicho!... - wtrącił Hiram. - Nie dacie mi dokończyć... - Mów, boś ty mądry i cie- bie rozumie moje serce - rzekł Rabsun.

-   Jeżeli ty, Dagon, masz wpływ na następcę, to bardzo dobrze - ciągnął Hiram. - Bo jeżeli następca zechce mieć traktat z Asyrią, to będzie traktat, i w dodatku napisany naszą krwią, na naszych skórach. Ale jeżeli następca zechce wojny z Asyrią, to on zrobi wojnę, choćby kapła- ni przeciw niemu wezwali do pomocy wszystkich bogów.

-  Psyt! - wtrącił Dagon. - Jeżeli kapłani bardzo zechcą, to będzie traktat... Ale może oni nie zechcą...

-  Dlatego, Dagonie - mówił Hiram - my musimy mieć za sobą wszystkich wodzów...

-  To można.

-  I nomarchów...

-  Także można.

-  I następcę - prawił Hiram. Ale jeżeli tylko ty sam będziesz pchał go do wojny z Asyrią, to na nic. Człowiek, jak arfa, ma dużo strun i grać na nich trzeba dziesięcioma palcami, a ty, Dagonie, jesteś tylko jednym palcem.

-  Przecież nie rozedrę się na dziesięć części.

-   Ale ty możesz być jak jedna ręka, przy której jest pięć palców. Ty powinieneś zrobić to, ażeby nikt nie wiedział, że ty chcesz wojny, ale - ażeby każdy kucharz następcy chciał wojny, każdy fryzjer następcy chciał wojny, ażeby wszyscy łaziebnicy, lektykarze, pisarze, oficero- wie, woźnice, ażeby oni wszyscy chcieli wojny z Asyrią i ażeby następca słyszał o tym od rana do nocy, a nawet kiedy śpi...

-  To się zrobi.

-  A znasz ty jego kochanki? - spytał Hiram. Dagon machnął ręką.

-   Głupie dziewczęta - odparł. - One tylko myślą, ażeby ustroić się, wymalować i pachni- dłami namaścić...

Ale skąd się biorą te pachnidła i kto je przywozi do Egiptu, o tym już nie wiedzą.

-  Trzeba mu podsunąć taką kochankę, ażeby o tym wiedziała - rzekł Hiram.

- Skąd ją wziąć?... - spytał Dagon. - A... mam!... - zawołał uderzając się w czoło. - Znasz ty Kamę, kapłankę Astoreth?...

-  Co?... - przerwał Rabsun. - Kapłanka świętej bogini Astoreth będzie kochanką Egipcjani- na?...

-  Ty byś wolał, ażeby ona była twoją?... - szydził Dagon. - Ona nawet zostanie arcykapłan- ką, gdy będzie trzeba zbliżyć ją do dworu...

-  Prawdę mówisz - rzekł Hiram.

-  Ależ to świętokradztwo!... - oburzał się Rabsun.

-  Toteż kapłanka, która je popełni, może umrzeć - wtrącił sędziwy Hiram.


-   Żeby nam tylko nie przeszkodziła ta Sara, Żydówka - odezwał się po chwili milczenia Dagon. - Ona spodziewa się dziecka, do którego książę już dziś jest przywiązany. Gdyby zaś urodził jej się syn, poszłyby w kąt wszystkie.

-  Będziemy mieli pieniądze i dla Sary - rzekł Hiram.

-   Ona nic nie weźmie!... - wybuchnął Dagon. - Ta nędzna odrzuciła złoty, kosztowny pu- char, który jej sam zaniosłem...

-  Bo myślała, że ją chcesz okpić - wtrącił Rabsun. Hiram pokiwał głową.

-  Nie ma się czym kłopotać - rzekł. - Gdzie nie trafi złoto, tam trafi ojciec, matka albo ko- chanka. A gdzie nie trafi kochanka, jeszcze dostanie się...

-  Nóż... - syknął Rabsun.

-  Trucizna... - szepnął Dagon.

-  Nóż to rzecz bardzo grubiańska... - zakonkludował Hiram.

Pogładził brodę, zamyślił się, w końcu powstał i wydobył z zanadrza purpurową wstęgę, na którą były nanizane trzy złote amulety z wizerunkiem bogini Astoreth. Wyjął zza pasa nóż, przeciął wstęgę na trzy części i dwa kawałki z amuletami wręczył Dagonowi i Rabsunowi.

Potem wszyscy trzej ze środka pokoju poszli w kąt, gdzie stał skrzydlaty posąg bogini; złożyli ręce na piersiach, a Hiram zaczął mówić zniżonym głosem, lecz wyraźnie:

-  Tobie, matko życia, przysięgamy wiernie dochować umów naszych i dopóty nie spocząć, dopóki święte miasta nie będą zabezpieczone od wrogów, których oby wytępił głód, zaraza i ogień...

Gdyby zaś który z nas nie dotrzymał zobowiązania albo zdradził tajemnicę, niech spadną na niego wszystkie klęski i sromoty... Niech głód skręca jego wnętrzności, a sen ucieka od krwią nabiegłych oczu... Niech ręka uschnie temu, kto by mu pośpieszył z ratunkiem, litując się jego nędzy... Niech na stole jego chleb zamieni się w zgniliznę, a wino w cuchnącą poso- kę... Niech dzieci jego wymrą, a dom niech mu zapełnią bękarty, które oplwają go i wypę- dzą... Niech skona jęcząc przez wiele dni samotny i niech spodlonego trupa nie przyjmie zie- mia ani woda, niech go ogień nie spali ani pożrą dzikie bestie...

Tak niech się stanie!...

Po strasznej przysiędze, którą zaczął Hiram, a od połowy wykrzykiwali wszyscy głosami drżącymi wściekłością, trzej Fenicjanie odpoczęli zadyszani. Po czym Rabsun zaprosił ich na ucztę, gdzie przy winie, muzyce i tancerkach na chwilę zapomnieli o czekającej ich pracy.


 

 

 

 

 

 

TOM DRUGI


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Niedaleko miasta Pi-Bast znajdowała się wielka świątynia bogini Hator.

W miesiącu Paoni (marzec-kwiecień), w dniu porównania wiosennego około dziewiątej wieczór, gdy gwiazda Syriusz miała się ku zachodowi, pod bramą świątyni stanęli dwaj po- dróżni kapłani i jeden pokutnik. Szedł on boso, miał popiół na głowie i był przykryty grubą płachtą, którą twarz zasłaniał.

Pomimo widnej nocy fizjognomii podróżnych nie można było poznać, stali bowiem w cie- niu dwu olbrzymich posągów bóstwa z krowią głową, które pilnowały wejścia do świątnicy i łaskawymi oczyma strzegły nomesu Habu od pomoru, złego wylewu i południowych wia- trów.

Odpocząwszy nieco pokutnik upadł piersiami na ziemię i długo modlił się. Potem podniósł się, ujął miedzianą kołatkę i uderzył. Potężny dźwięk metalowy obiegł wszystkie dziedzińce, odbił się od grubych murów świątyni i poleciał ponad łany pszenicy, nad gliniane chaty chło- pów, nad srebrzyste wody Nilu, gdzie słabym okrzykiem odpowiedziało mu zbudzone ptac- two.

Po długiej chwili za bramą rozległ się szmer i pytanie:

-  Kto nas budzi?

-  Niewolnik boży, Ramzes - rzekł pokutnik.

-  Po co przyszedłeś?

-  Po światło mądrości.

-  Jakie masz prawa?

-  Otrzymałem niższe święcenie i na wielkich procesjach wewnątrz świątyni noszę pochod- nią.

Brama szeroko otworzyła się. Na środku stał kapłan w białej szacie, który wyciągnąwszy rękę rzekł powoli i wyraźnie :

-  Wejdź. Niech razem z przestąpieniem tego progu spokój boży zamieszka w twojej duszy i niech spełnią się życzenia, o które w pokornej modlitwie błagasz bogów.

A gdy pokutnik upadł mu do nóg, kapłan czyniąc jakieś znaki nad jego głową szeptał:

-   W imię Tego, który jest, był i będzie... Który wszystko stworzył... Którego tchnienie na- pełnia świat widzialny i niewidzialny i jest życiem wiecznym.

A gdy brama zamknęła się, kapłan wziął Ramzesa za rękę i wśród zmroku, pomiędzy ogromnymi kolumnami przysionka, zaprowadził go do przeznaczonego mieszkania. Była to mała celka oświetlona kagankiem. Na kamiennej posadzce leżała wiązka suchej trawy, w ką- cie stał dzban wody, a obok - jęczmienny placek.

-   Widzę, że tutaj naprawdę odpocznę po przyjęciach u nomarchów!... - wesoło zawołał Ramzes.

-  Myśl o wieczności - odparł kapłan i oddalił się.

Księcia niemile dotknęła ta odpowiedź. Pomimo że był głodny, nie chciał jeść placka ani pić wody. Usiadł na trawie i patrząc na swoje pokaleczone w podróży nogi pytał się: po co on tu przyszedł?... po co dobrowolnie wyzuł się ze swej dostojności?...

Widząc ściany celi i jej ubóstwo, przypomniał sobie chłopięce lata spędzone w kapłańskiej szkole. Ile on tam dostał kijów!... ile nocy przepędził na kamiennej posadzce za karę!... Ramzes i teraz uczuł tę nienawiść i trwogę, jakiej wówczas doświadczał wobec surowych kapłanów, którzy na wszystkie jego pytania i prośby odpowiadali zawsze jednym: „Myśl o wieczności!...

Po kilkumiesięcznym zgiełku wpaść w taką ciszę, zamienić dwór książęcy na ciemność i samotność, a zamiast uczt, kobiet, muzyki czuć dokoła siebie i nad sobą ciężar murów...

„Oszalałem!... oszalałem...” - mówił do siebie Ramzes.


Była chwila, że chciał opuścić świątynię natychmiast, a potem przyszła mu myśl, że mogą nie otworzyć bramy. Widok brudnych nóg, popiołu, który sypał mu się z włosów, szorstkość pokutniczej płachty - wszystko to napełniało go obrzydzeniem. Gdyby choć miał swój miecz!... Ale czy w tym odzieniu i tym miejscu ośmieliłby się go użyć?...

Uczuł niepokonany strach i to go otrzeźwiło. Przypomniał sobie, że bogowie w świąty- niach zsyłają na ludzi trwogę i że ona ma być wstępem do mądrości.

„Jestem przecie namiestnikiem i następcą faraona - pomyślał - cóż mi tu kto zrobi?...” Podniósł się i wyszedł ze swej celi. Znajdował się w wielkim dziedzińcu otoczonym ko-

lumnami. Gwiazdy jasno świeciły, więc zobaczył - na jednym końcu podwórza olbrzymie pylony, na drugim otwarte wejście do świątyni.

Poszedł tam. Ode drzwi panował mrok, a gdzieś bardzo daleko płonęło kilka lamp, jakby unoszących się w powietrzu. Wpatrzywszy się dojrzał między wejściem i światłami cały las gęsto ustawionych, grubych kolumn, których wierzchołki rozpływały się w ciemności. W głębi, może o paręset kroków od niego, niewyraźnie widać było olbrzymie nogi siedzącej bogini i jej ręce oparte na kolanach, od których słabo odbijał się blask lamp.

Nagle usłyszał szmer. Z daleka, z bocznej nawy, wysunął się szereg białych figurek idą- cych parami. Była to nocna procesja kapłanów, którzy oddawali hołd posągowi bogini śpie- wając na dwa chóry:

Chór I. „Ja jestem Tym, który niebo i ziemię stworzył i wszystkie na nich stworzenia zro- bił.

Chór II. Ja jestem Tym, który wody zrobił i wielką powódź stworzył, Tym, co wołu jego matce zrobił, który rodzicem jest.

Chór I. Ja jestem Tym, który niebo stworzył i tajemnice widnokręgów jego i dusze bogów w nie włożyłem.

Chór II. Ja jestem Tym, który gdy oczy otwiera, jasno się robi, a gdy je zamyka, ciemność się staje.

Chór I. Wody Nilu płyną, gdy rozkazuje...

Chór II. Ale bogowie nie znają jego imienia.” *

Głosy, z początku niewyraźne, potężniały tak, że słychać było każde słowo, a gdy zniknął orszak, zaczęły rozpraszać się między kolumnami, słabnąć... Wreszcie umilkły.

„A jednak ci ludzie - pomyślał Ramzes - nie tylko jedzą, piją i zbierają bogactwa... Oni na- prawdę spełniają służbę, nawet w nocy... Chociaż - co z tego przyjdzie posągowi!...”

Książę nieraz widywał posągi bóstw granicznych obrzucone błotem przez mieszkańców innego nomesu albo postrzelane z łuków i proc przez żołnierzy cudzoziemskich pułków. Je- żeli bogowie nie obrażają się o zniewagi, niewiele także muszą dbać o modlitwy i procesje.

„Kto zresztą widział bogów!.. - rzekł do siebie książę.

Ogrom świątyni, jej niezliczone kolumny, światła palące się przed posągiem, wszystko to pociągało Ramzesa. Chciał rozejrzeć się w tym tajemniczym bezmiarze i poszedł naprzód.

Wtem zdało mu się, że z tyłu głowy delikatnie dotknęła go jakaś ręka... Obejrzał się, nie było nikogo, więc szedł dalej.

Tym razem jakieś dwie ręce schwyciły go za głowę, a trzecia, duża, oparła się na plecach...

-  Kto tu jest?... - zawołał książę i rzucił się między kolumny. Lecz potknął się i omal nie upadł: coś schwyciło go za nogi.

Ramzesa znowu opanował strach, większy niż w celi. Zaczął uciekać bez pamięci, potrą- cając się o kolumny, które zastępowały mu drogę, a ciemność ogarniała ze wszech stron.

-  O święta bogini, ratuj... - szepnął.

W tej chwili zatrzymał się: o kilka kroków przed nim były wielkie drzwi świątyni, przez które zaglądało gwiaździste niebo. Odwrócił głowę - między lasem olbrzymich kolumn pło- nęły lampy, a blask ich słabo odbijał się od śpiżowych kolan świętej Hator. Książę wrócił do


swej celi wzburzony i skruszony; serce rzucało się w nim jak ptak schwytany w sidła. Pierw- szy raz od wielu lat upadł twarzą na ziemię i gorąco modlił się o łaskę i przebaczenie.

-   Będziesz wysłuchany!... - odezwał się nad nim słodki głos. Ramzes nagle podniósł gło- wę, lecz w celi nie było nikogo: drzwi zamknięte, mury grube. Modlił się więc jeszcze gorę- cej i tak usnął, z twarzą na kamieniach i rozkrzyżowanymi rękoma.

Kiedy na drugi dzień obudził się, był już innym człowiekiem: poznał moc bogów i otrzy- mał obietnicę łaski.

Od tej pory przez długi szereg dni, z ochotą i wiarą oddawał się ćwiczeniom pobożnym. W swojej celi długie godziny spędzał na modlitwach, dał sobie ogolić włosy, przywdział strój kapłański i cztery razy na dobę uczęszczał do chóru najmłodszych kapłanów.

Jego życie przeszłe, wypełnione zabawami, budziło w nim odrazę, a niewiara, której nabył wśród rozpustnej młodzieży i cudzoziemców, napełniała go strachem. I gdyby mu dziś dano do wyboru: tron czy kapłański urząd? zawahałby się.

Pewnego dnia wielki prorok świątyni wezwał go do siebie przypominając, że nie wszedł tu wyłącznie dla modłów, ale dla poznania mądrości. Pochwalił jego pobożne życie, powiedział, że jest już oczyszczony z brudów świata, i kazał mu zapoznać się ze szkołami istniejącymi przy świątyni.

Raczej przez posłuszeństwo aniżeli ciekawość książę prosto od niego udał się na ze- wnętrzny dziedziniec, gdzie mieścił się oddział czytania i pisania.

Była to wielka sala oświetlona przez otwór w dachu. Na matach siedziało kilkudziesięciu nagich uczniów z woskowanymi tabliczkami w rękach. Jedna ściana była z gładkiego alaba- stru, przed nią stał nauczyciel i różnokolorowymi kredkami pisał znaki.

Gdy książę wszedł, uczniowie (prawie wszyscy jednego wieku z nim) upadli na twarz. Na- uczyciel zaś skłoniwszy się przerwał dotychczasowe zajęcie, aby wypowiedzieć chłopcom wykład o wielkim znaczeniu nauki.

-   Moi kochani! - mówił. - „Człowiek, który nie ma serca do mądrości, musi zajmować się pracą ręczną i męczyć oczy. Ale ten, kto rozumie wartość nauk i kształci się w nich, może osiągnąć wszystkie władze, wszystkie dworskie urzędy. Pamiętajcie o tym.” **

Przypatrzcie się nędznemu życiu ludzi, którzy nie znają pisma. „Kowal jest czarny, po- smolony, ma palce pełne nagniotków, a pracuje dzień i noc. Kamieniarz zrywa sobie ramię, ażeby napełnić żołądek. Mularz budujący kapitele w formie lotosu bywa strącany przez wi- cher ze szczytu dachu. Tkacz ma zgięte kolana, fabrykant broni ciągle podróżuje: ledwie przyjedzie do domu wieczorem, już musi go opuszczać. Malarzowi pokojowemu cuchną pal- ce, a czas upływa mu na krajaniu gałganów. Zaś szybkobiegacz, ten, żegnając się z rodziną, powinien zostawić testament, bo naraża się na niebezpieczeństwo spotkania dzikich zwierząt lub Azjatów.”

Pokazałem wam dolę różnych rzemiosł, bo chcę, ażebyście kochali sztukę pisania, która jest waszą matką, a teraz przedstawię wam jej piękności. Ona nie jest pustym słowem na zie- mi, ona jest ważniejszą od wszelkich innych zajęć. Ten, który korzysta ze sztuki pisania, jest szanowanym od dzieciństwa; on spełnia wielkie posłannictwa. Lecz ten, który nie bierze w niej udziału, żyje w nędzy.

Nauki szkolne są ciężkie jak góry; ale jeden ich dzień wystarczy wam na całą wieczność. Więc prędko, jak najprędzej poznajcie się z nimi i pokochajcie... Stan pisarza jest książęcym stanem, jego kałamarz i księga dają mu przyjemności i bogactwa!...

Po szumnej przemowie o dostojeństwie nauk, czego od trzech tysięcy lat bez zmiany słu- chali egipscy uczniowie, mistrz wziął kredkę i na alabastrowej ścianie zaczął pisać - alfabet. Każda litera wyrażała się za pomocą kilku symbolów hieroglificznych lub kilku znaków de- motycznych. Rysunek oka, ptaka lub pióra oznaczał - A. Owca albo doniczka - B, człowiek stojący lub czółno - K, wąż - R, człowiek siedzący albo gwiazda - S. Obfitość znaków wyra- żających każdą literę sprawiała, że nauka czytania i pisania była bardzo mozolnym zajęciem.


Toteż Ramzes zmęczył się samym słuchaniem, wśród którego jedyną rozrywkę stanowiło to, gdy nauczyciel kazał któremu z uczniów wyrysować lub nazwać literę i walił go kijem, gdy się omylił.

Pożegnawszy nauczyciela i wychowańców, książę ze szkoły pisarzy przeszedł do szkoły mierników. Tu uczono młodzież zdejmować plany pól, mających po największej części formę prostokątów, tudzież niwelować grunta za pomocą dwu łat i węgielnicy. W tym również od- dziale wykładano sztukę pisania liczb, nie mniej zawikłaną jak hieroglify albo znaki demo- tyczne. Lecz najprostsze działania arytmetyczne stanowiły wyższy kurs i wykonywały się przy pomocy kulek.

Ramzes miał tego dosyć i dopiero po kilku dniach zgodził się odwiedzić szkołę lekarską. Był to zarazem szpital, a raczej wielki ogród zasadzony mnóstwem drzew i zasiany won-

nymi ziołami. Chorzy całe dnie przepędzali w powietrzu i słońcu, na łóżkach, w których za- miast materacy było wyciągnięte płótno.

Gdy książę wszedł tutaj, panowała największa czynność. Kilku pacjentów kąpało się w sa- dzawce wody bieżącej, jednego smarowano wonnymi maściami, jednego okadzano. Było kilku, których uśpiono za pomocą wzroku i pociągnięć rękami; jeden jęczał po nastawieniu zwichniętej nogi.

Pewnej ciężko chorej kobiecie kapłan podawał w kubku jakąś miksturę mówiąc:

„Chodź, leku, chodź, wypędź to z mego serca, z tych moich członków, silny w czary przy tym leku.” ***

Następnie książę w towarzystwie wielkiego lekarza poszedł do apteki, gdzie jeden z kapła- nów przygotowywał lekarstwa z ziół, miodu, oliwy, skórek wężowych i jaszczurczych, kości i tłuszczów zwierzęcych. Na zapytanie Ramzesa laborant nie oderwał oczu od swej pracy.

Tylko wciąż ważył i rozcierał materiały odmawiając przy tym modlitwę:

„Uzdrowiło Izydę, uzdrowiło Izydę, uzdrowiło Horusa... O Izydo, wielka czarodziejko, uzdrów mnie, wyzwól ze wszystkich złych, szkodliwych, czerwonych rzeczy, od gorączki boga i gorączki bogini...

O Schauagat', eenagate' synie! Erukate'! Kauaruschagate' !... Paparuka paparaka paparu- ka... „ ****

-  Co on mówi? - spytał książę.

-  Tajemnica... - odparł wielki lekarz kładąc palec na ustach.

Gdy wyszli na pusty dziedziniec, Ramzes rzekł do wielkiego lekarza:

-   Powiedz mi, święty ojcze: co to jest sztuka lekarska i na czym polegają jej sposoby? Bo ja słyszałem, że choroba jest to zły duch, który osiedla się w człowieku i dręczy go z głodu, dopóki nie dostanie właściwej sobie żywności. I że jeden zły duch, czyli choroba, karmi się miodem, inny oliwą, a inny - zwierzęcymi odchodami. Lekarz więc powinien - naprzód wie- dzieć: jaki duch zamieszkał w chorym, a następnie - jakich ten duch potrzebuje pokarmów, ażeby nie trapił człowieka?...

Kapłan zamyślił się i odparł:

-   Co to jest choroba, jakim sposobem spada na ludzkie ciało, o tym nie mogę powiedzieć ci, Ramzesie. Ale objaśnię ci, bo zostałeś oczyszczony, czym kierujemy się przy wydawaniu lekarstw.

Wyobraź sobie, że człowiek jest chory na wątrobę. Otóż my, kapłani, wiemy, że wątroba znajduje się pod wpływem gwiazdy Peneter-Dewa ***** i że leczenie musi zależeć od tej gwiazdy.

Lecz tu mędrcy dzielą się na dwie szkoły. Jedni twierdzą, że potrzeba choremu na wątrobę podawać wszystko to, nad czym Peneter-Dewa ma władzę, a zatem: miedź, lapis-lazuli, wy- wary z kwiatów, przede wszystkim z werweny i waleriany, nareszcie różne części ciała tur- kawki i kozła. Inni zaś lekarze sądzą, że gdy wątroba jest chora, to właśnie trzeba ją leczyć środkami przeciwnymi. A ponieważ przeciwnikiem Peneter-Dewy jest Sebeg ******, więc


lekarstwami będą: żywe srebro, szmaragd i agat, leszczyna i podbiał tudzież części ciała żaby i sowy utarte na proszek.

Lecz nie jest to jeszcze wszystko. Trzeba bowiem pamiętać o dniu, miesiącu i porze dnia, każdy bowiem z tych przeciągów czasu zostaje pod wpływem gwiazdy, która może wspierać lub osłabiać działanie lekarstwa. Trzeba nareszcie pamiętać: jaka gwiazda i jaki znak Zodiaku panuje nad chorym. Dopiero gdy lekarz wszystkie te rzeczy weźmie pod uwagę, może przepi- sać środek niezawodny.

-  I czy wszystkim chorym pomagacie w świątyni? Kapłan potrząsnął głową.

-  Nie - rzekł. - Umysł ludzki, który musi ogarnąć tyle szczegółów, o jakich mówiłem, bar- dzo łatwo się myli. A co gorsza: duchy zawistne, geniusze innych świątyń, zazdrosne o swoją sławę, niejednokrotnie przeszkadzają lekarzowi i psują skutek lekarstw. Ostateczny więc wy- padek może być rozmaitym: jeden chory całkiem przychodzi do zdrowia, inny tylko poprawia się, a trzeci pozostaje bez zmiany. Choć zdarzają się i tacy, którzy rozchorują się jeszcze go- rzej albo nawet umierają... Wola bogów!...

Książę słuchał z uwagą, w duchu jednak przyznał, że niewiele rozumie. Zarazem przypo- mniał sobie cel swojego przybycia do świątyni i nagle zapytał wielkiego lekarza:

-  Mieliście, święci ojcowie, pokazać mi tajemnicę skarbu faraona. Czy mają być nią te rze- czy, które widziałem?

-   Bynajmniej - odpowiedział lekarz. - A1e my nie znamy się na rzeczach państwowych. Dopiero ma tu zjechać święty kapłan Pentuer, wielki mędrzec, i on zdejmie z oczu twoich zasłonę.

Ramzes pożegnał lekarza jeszcze więcej zaciekawiony tym, co miano mu pokazać.

 

 

* Autentyczne

** Autentyczne

*** Autentyczne

**** Autentyczne

***** Planeta Wenus.

******Planeta Merkury.


ROZDZIAŁ DRUGI

Świątynia Hator z wielką czcią przyjęła Pentuera, a niżsi jej kapłani wyszli na pół godziny drogi, aby powitać znakomitego gościa. Zjechało się wielu proroków, ojców świętych i synów bożych, ze wszystkich cudownych miejsc Dolnego Egiptu, w celu usłyszenia słów mądrości. W parę dni po nich przybyli: arcykapłan Mefres i prorok Mentezufis.

Składano Pentuerowi hołdy, nie tylko że był doradcą ministra wojny i, bez względu na młody wiek, członkiem najwyższego kolegium, ale że kapłan ten miał sławę w całym Egip- cie. Bogowie dali mu nadludzką pamięć, wymowę i nade wszystko cudny dar jasnowidzenia. W każdej bowiem rzeczy i sprawie dostrzegał strony przed innymi ludźmi ukryte i umiał przedstawić je w sposób zrozumiały dla wszystkich.

Niejeden nomarcha lub wysoki urzędnik faraona dowiedziawszy się, że Pentuer ma cele- brować uroczystość religijną w świątyni Hator, zazdrościł najskromniejszemu kapłanowi, że usłyszy natchnionego przez bogów człowieka. Duchowni, którzy na gościniec wyszli witać Pentuera, byli pewni, że dostojnik ten ukaże im się na wozie dworskim albo w lektyce niesio- nej przez ośmiu niewolników. Jakież było ich zdziwienie, gdy ujrzeli chudego ascetę, z obna- żoną głową, który odziawszy się w grubą płachtę sam jeden podróżował na oślicy i przywitał ich z wielką pokorą.

Gdy go wprowadzono do świątyni, złożył ofiarę bóstwu i natychmiast udał się na obejrze- nie placu, gdzie miała odbyć się uroczystość.

Od tej pory nie widziano go. Ale w świątyni i przyległych jej podwórzach zapanował ruch niezwykły. Zwożono rozmaite sprzęty kosztowne, ziarna, ubiory, spędzono kilkuset chłopów  i robotników, z którymi Pentuer zamknął się na przeznaczonym mu dziedzińcu i robił przy- gotowania.

Po ośmiu dniach pracy zawiadomił arcykapłana Hatory, że wszystko jest gotowe.

Przez cały ten czas książę Ramzes, ukryty w swojej celi, oddawał się modlitwom i postom. Nareszcie pewnego dnia, o trzeciej po południu, przyszło po niego kilkunastu kapłanów uszy- kowanych we dwa szeregi i wezwali go na uroczystość.

W przysionku świątyni powitali księcia arcykapłani i wraz z nim spalili kadzidła przed ol- brzymim posągiem Hatory. Potem skręcili w boczny korytarz, ciasny i niski, na końcu które- go płonął ogień. Powietrze korytarza było przesycone wonią smoły gotującej się w kotle.

W sąsiedztwie kotła, przez otwór w posadzce 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zaerubasu

 Ażeby cośkolwiek powiedzieć, rzekł do Pentuera: -   Wydaje mi się, że już kiedyś spotkałem was, pobożny ojcze? -   W roku zeszłym na manewrach pod Pi-Bailos. Byłem tam przy jego dostojności Herhorze -   odparł kapłan. Dźwięczny i spokojny głos Pentuera zastanowił księcia. On już gdzieś słyszał i ten głos, w jakichś niezwykłych warunkach. Ale kiedy i gdzie?... W każdym razie kapłan zrobił na nim przyjemne wrażenie. Gdybyż mógł zapomnieć krzy- ków człowieka, którego oblewano wrzącą smołą!... -   Możemy zaczynać - odezwał się arcykapłan Mefres. Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky Homefront Steam Game Free Key humblebundle Giveaway Knightshift Steam Game DHL Free Key Giveaway Giveaway Steam Game Free Key Total War Warhammer Free Origin Game Mass Effect 2 Giveaway Free Ori

Nigdy za dużo

  -     -   I ty je rozumiesz? -    Wybacz, najdostojniejszy panie, ale... czyliż mógłbym rządzić nomesem, gdybym tego nie rozumiał? Książę stropił się i zamyślił. Może być, że naprawdę on tylko jest tak nieudolny?... A wówczas - w co się zamieni jego władza?... -    Siądź - rzekł po chwili, wskazując Ranuzerowi krzesło. - Siądź i opowiedz mi: w jaki sposób rządzisz nomesem?... Dostojnik pobladł i oczy wywróciły mu się białkami do góry, Ramzes spostrzegł to i za- czął się tłumaczyć: -   Nie myśl, że nie ufam twej mądrości... Owszem, nie znam człowieka, który mógłby lepiej od ciebie sprawować władzę. Ale jestem młody i ciekawy: co to jest sztuka rządzenia? Więc proszę cię, abyś mi udzielił okruchów z twoich doświadczeń. Rządzisz nomesem - wiem o tym!... A teraz wytłomacz mi: jak się robi rząd? Nomarcha odetchnął i zaczął: -   Opowiem waszej dostojności cały bieg życia mego, abyś wiedział, jak ciężką mam pracę. Z rana, po kąpieli, składam ofiary b