Przejdź do głównej zawartości

Książka jak to książka

 ażeby dowiedzieli się chłopi, że ja im podatków nie zmniejszę. Jeżeli zaś który, mimo ostrze- żeń, uprze się w swej głupocie i będzie rozprawiał o podatkach, dostanie kije...

-    Może lepiej, aby zapłacił karę... Utena czy drachmę, jak rozkaże wasza dostojność - wtrącił naczelny rządca.

-  Owszem, niech płaci karę... - odparł książę po chwilowym zawahaniu się.

-  A teraz może by dać kije pewnej liczbie niesforniejszych, ażeby lepiej pamiętali miłości- wy rozkaz?... - szepnął rządca.

-  Owszem, można dać niesforniejszym kije.

-   Ośmielam się zrobić uwagę waszej dostojności - szeptał wciąż pochylony rządca - że chłopi przez pewien czas istotnie mówili o zniesieniu podatków, buntowani przez jakiegoś nieznanego człowieka, ale od paru dni nagle ucichli.

-  No, więc w takim razie można im nie dawać kijów - zauważył Ramzes.

-  Chyba w formie zapobiegawczej?... - wtrącił rządca.

-  Czy nie szkoda kijów?

-  Tego towaru nigdy nam nie zabraknie.

-   W każdym razie... z umiarkowaniem - upominał go książę. - Nie chcę... nie chcę, ażeby do jego świątobliwości doszło, że bez potrzeby dręczę chłopów... Za buntownicze gawędy trzeba bić i ściągać kary pieniężne, ale gdy nie ma powodu, można okazać się wspaniało- myślnym.

-  Rozumiem - odparł rządca patrząc w oczy księciu. - Niech tyle krzyczą ile potrzeba, aże- by nie szeptali bluźnierstw...

Obie te mowy: do Patroklesa i do rządcy, obiegły Egipt. Po odjeździe urzędnika książę ziewnął i oglądając się dokoła znudzonym wzrokiem rzekł do siebie:

„Zrobiłem, com mógł... A teraz nic nie będę robił, o ile potrafię...”

W tej chwili od strony budynków folwarcznych doleciał księcia cichy jęk i gęste uderze- nia. Ramzes odwrócił głowę i zobaczył, że dozorca parobków, Ezechiel, syn Rubena, wali kijem jednego ze swoich podwładnych uspokajając go przy tym:

-  A cicho!... a milcz, ty podłe bydlę!

Bity zaś parobek, leżąc na ziemi, zatykał ręką usta, aby nie krzyczeć.

Książę w pierwszej chwili rzucił się jak pantera w stronę budynków. Nagle stanął.

-  Cóż mu zrobię?... - szepnął. - Przecież to folwark Sary, a ten Żyd jest jej krewnym... Przygryzł usta i skrył się między drzewami, tym bardziej że egzekucja była już skończona.

„Więc to tak gospodarują pokorni Żydzi?... - myślał książę. - Więc to tak?... Na mnie pa- trzy jak wystraszony pies, a bije parobków?... Czy oni wszyscy tacy?..”

I pierwszy raz zbudziło się w duszy Ramzesa podejrzenie, że i Sara pod pozorami dobroci może ukrywać obłudę.

W Sarze istotnie zachodziły pewne zmiany, przede wszystkim moralne.

Od pierwszej chwili, kiedy spotkała księcia w pustynnej dolince, Ramzes podobał się jej. Lecz uczucie to naraz umilkło pod wpływem ogłuszającej wiadomości, że ten piękny chłopiec jest synem faraona i następcą tronu. Gdy zaś Tutmozis ułożył się z Gedeonem o zabranie jej do domu księcia, Sara wpadła w stan oszołomienia. Za żadne skarby, za cenę życia nie wy- rzekłaby się Ramzesa, lecz - nie można powiedzieć, ażeby go kochała w tej epoce. Miłość potrzebuje swobody i czasu do wydania najpiękniejszych kwiatów; jej zaś nie zostawiono ani czasu, ani swobody. Jednego dnia poznała księcia, nazajutrz porwano ją, prawie nie pytając o zdanie, i przeniesiono do willi za Memfisem. A w parę dni została kochanką, zdziwiona, prze- rażona, nie pojmująca, co się z nią dzieje.

Nadto, zanim zdążyła oswoić się z nowymi wrażeniami, zatrwożyła ją niechęć okolicznego ludu do niej, do Żydówki, potem wizyta jakichś nieznajomych pań, wreszcie napad na fol- wark.


To, że Ramzes ujął się za nią i chciał rzucić się na napastników, przestraszyło ją jeszcze bardziej. Traciła przytomność na myśl, że znajduje się w ręku tak gwałtownego i potężnego człowieka, który, gdyby mu się podobało, miał prawo przelewać cudzą krew, zabijać...

Sara na chwilę wpadła w rozpacz; zdawało się jej, że oszaleje słysząc groźne rozkazy księ- cia, który wezwał do broni służbę. Lecz w tym samym momencie zdarzył się drobny wypa- dek, jedno słówko, które otrzeźwiło Sarę i nowy kierunek nadało jej uczuciom.

Książę myśląc, że jest raniona, zerwał jej z głowy opaskę, lecz zobaczywszy stłuczenie zawołał:

-  To tylko siniak?... Jak ten siniak zmienia twarz!...

Wobec tego słówka Sara zapomniała o bólu i trwodze. Ogarnął ją nowy niepokój: więc ona zmieniła się tak, aż to zdziwiło księcia?... A on tylko zdziwił się!...

Siniak zniknął w parę dni, ale w duszy Sary pozostały i rozrosły się nie znane dotychczas uczucia. Poczęła być zazdrosną o Ramzesa i bać się, aby jej nie porzucił. I jeszcze jedna drę- czyła ją troska: że ona czuje się wobec księcia sługą i niewolnicą. Ona była i chciała być jego najwierniejszą sługą, najbardziej oddaną niewolnicą, nieodstępną jak cień. Ale jednocześnie pragnęła, aby on ją, przynajmniej w chwili pieszczot, nie traktował jak pan i władca.

Przecież ona była jego, a on jej. Z jakiej więc racji on nie okazuje, że należy do niej choć trochę, lecz każdym słowem i ruchem daje poznać, że dzieli ich jakaś przepaść... Jaka?... Al- boż nie ona trzymała go w swoich objęciach? Alboż nie on całował jej usta i piersi?...

Pewnego dnia przypłynął do niej książę z psem. Bawił tylko parę godzin, ale przez cały ten czas pies leżał u nóg księcia, na miejscu Sary, a gdy ona chciała tam usiąść, warknął na nią... A książę śmiał się i tak samo zatapiał palce w kudłach nieczystego zwierzęcia jak i w jej wło- sach. I pies tak samo patrzył księciu w oczy jak ona, z tą chyba różnicą, że patrzył śmielej niż ona.

Nie mogła uspokoić się i znienawidziła mądre zwierzę, które jej zabierało część pieszczot, wcale nie dbając o nie i zachowując się wobec pana z taką poufałością, na jaką ona zdobyć się nie śmiała. Nawet nie potrafiłaby mieć tak obojętnej miny albo patrzeć w inną stronę, gdy na jej głowie leżała ręka następcy. Niedawno znowu książę wspomniał o tancerkach. Wówczas Sara wybuchła. Jak to, więc on pozwoliłby się pieścić tym nagim, bezwstydnym kobietom?... I Jehowa, widząc to z wysokiego nieba, na potworne kobiety nie rzucił gromu?... Wprawdzie Ramzes powiedział, że ona mu jest droższa nad wszystkie. Ale słowa jego nie uspokoiły Sary; ten tylko wywarły skutek, że postanowiła nie myśleć już o niczym poza obrębem swojej miło- ści.

Co będzie jutro?... o to mniejsza. A kiedy u nóg księcia śpiewała pieśń o utrapieniach, od kolebki do grobu ścigających ród ludzki, wypowiedziała w niej stan własnej duszy i swoją ostatnią nadzieję - w Bogu.

Na dziś Ramzes był przy niej, więc ma dosyć; ma wszystkie szczęścia, jakie jej mogło dać życie. Ale tu właśnie zaczęła się dla Sary najcięższa gorycz. Książę mieszkał z nią pod jed- nym dachem, chodził z nią po ogrodzie, czasem brał do łódki i woził ją po Nilu. Ale ani na jeden włos nie stał się dla niej dostępniejszy niż wówczas, gdy był po drugiej stronie rzeki, w obrębie królewskiego parku. Był z nią, ale myślał o czym innym, a Sara nawet odgadnąć nie mogła - o czym. Obejmował ją albo bawił się jej włosami, ale patrzył w stronę Memfisu, na ogromne pylony zamku faraona albo - nie wiadomo gdzie.

Czasem nawet nie odpowiadał na jej pytania albo nagle spojrzał na nią jak zbudzony, jak- by dziwił się, że ją widzi obok siebie.


ROZDZIAŁ SZESNASTY

Tak wyglądały, zresztą dość rzadkie, chwile naj- większego zbliżenia między Sarą i jej książęcym kochankiem. Wydawszy bowiem rozkazy Patroklesowi i naczelnemu rządcy dóbr, następca tronu większą część dnia przepędzał za folwarkiem, zazwyczaj na czółnie. I albo płynąc po Nilu chwytał siatką ryby, które tysiącami uwijały się w błogosławionej rzece, albo dostawał się na moczary i ukryty między wysokimi łodygami lotosów strzelał z łuku do dzi- kiego ptactwa, którego krzykliwe stada krążyły gęsto jak muchy. Lecz i wówczas nie opusz- czały go myśli ambitne; więc z polowania zrobił sobie rodzaj kabały czy wróżby. Nieraz, wi- dząc stado żółtych gęsi na wodzie, naciągał łuk i mówił:

-  Jeżeli trafię, będę kiedyś jako Ramzes Wielki...

Pocisk cicho świsnął i przeszyty ptak trzepocząc skrzydłami wydawał tak bolesne krzyki, że na całym moczarze robił się ruch. Chmury gęsi, kaczek i bocianów porywały się w górę i zatoczywszy wielkie koło nad umierającym towarzyszem spadały w inne miejsca.

Gdy ucichło, książę ostrożnie przesuwał łódkę dalej, kierując się chwianiem trzcin i ury- wanymi głosami ptaków. A gdy między zielonością spostrzegł płat czystej wody i nowe sta- do, znowu naciągał łuk i mówił:

-  Jeżeli trafię, będę faraonem. - Jeżeli nie trafię...

Strzała tym razem uderzyła w wodę i odbiwszy się kilka razy od jej powierzchni znikła między lotosami. A roznamiętniony książę wypuszczał coraz nowe pociski zabijając ptaki lub tylko płosząc stada. Z folwarku poznawano, gdzie jest, po wrzeszczących chmurach ptactwa, które co chwila zrywało się i krążyło nad jego łodzią.

Gdy nad wieczorem zmęczony wracał do willi, Sara już czekała w progu z miednicą wody, dzbanem lekkiego wina i wieńcami róż. Książę uśmiechał się do niej, głaskał po twarzy, lecz patrząc w jej pełne tkliwości oczy myślał:

„Ciekawym, czy ona potrafiłaby bić egipskich chłopów jak jej zawsze wylęknieni krew- ni?... O, moja matka ma słuszność nie ufając Żydom, choć - Sara może być inna...”

Raz, wróciwszy niespodziewanie, zobaczył na dziedzińcu przed domem bardzo liczną gromadę nagich dzieci, wesoło bawiących się. Wszystkie były żółte i na jego widok rozbiegły się z krzykiem jak dzikie gęsi na moczarze. Nim wszedł na taras domu, znikły, że nawet śladu nie zostało.

-  Cóż to za drobiazg - spytał Sary - który tak przede mną ucieka?

-  To dzieci twoich sług - odparła.

-  Żydów?

-  Moich braci...

-  Bogowie! jakże mnożnym jest ten naród - roześmiał się książę. - A któż jest ten znowu?...

-  dodał wskazując na człowieka, który lękliwie wyglądał zza muru.

-  To Aod, syn Baraka, mój krewny... On chce służyć tobie, panie. Czy mogę go przyjąć?... Książę wzruszył ramionami.

-  Twój jest folwark - odparł - możesz przyjmować wszystkich, kogo zechcesz. Tylko jeżeli ci ludzie będą się tak mnożyli, niedługo opanują Memfis...

-  Nie cierpisz braci moich?... - szepnęła Sara, z trwogą patrząc na Ramzesa i obsuwając mu się do nóg.

Książę ździwiony spojrzał na nią.

-  Ja o nich nawet nie myślę - odparł dumnie.

Drobne te zajścia, które ognistymi kroplami padały na duszę Sary, nie zmieniły dla niej Ramzesa. Zawsze był jednakowo życzliwy i pieścił ją jak zwykle, choć coraz częściej jego oczy biegły na drugą stronę Nilu i opierały się na potężnych pylonach zamku.


Wnet spostrzegł, że nie tylko on tęskni na swoim dobrowolnym wygnaniu. Pewnego dnia bowiem od tamtego brzegu odbiła strojna barka królewska, przepłynęła Nil w stronę Memfi- su, a potem zaczęła krążyć tak blisko folwarku, że Ramzes mógł poznać osoby siedzące w niej.

Jakoż poznał pod purpurowym baldachimem swoją matkę między dworskimi damami, a naprzeciw niej, na niskiej ławce, namiestnika Herhora. Wprawdzie nie patrzyli na folwark, ale książę zgadł, że go widzą.

„Aha! - pomyślał śmiejąc się. - Moja czcigodna matka i jego dostojność minister radzi by wywabić mnie stąd przed powrotem jego świątobliwości...”

Nadszedł miesiąc Tobi, koniec października i początek listopada. Nil opadł na wysokość półtora człowieka, co dzień odsłaniając nowe płaty czarnej, grząskiej ziemi. Gdziekolwiek ustąpiły wody, zaraz w tym miejscu ukazywała się wąska socha ciągniona przez dwa woły.  Za sochą szedł nagi oracz, obok wołów poganiacz z krótkim batem, a za nim siewca, który brnąc po kostki w mule niósł w fartuchu pszenicę i rzucał ją pełnymi garściami.

Zaczynała się dla Egiptu najpiękniejsza pora roku - zima. Ciepło nie przechodziło piętna- stu stopni, ziemia szybko pokrywała się szmaragdową zielonością, spomiędzy której wytry- skały narcyzy i fiołki. Woń ich coraz częściej odzywała się wśród surowego zapachu ziemi i wody.

Już kilka razy statek, niosący czcigodną panią Nikotris i namiestnika Herhora, ukazywał się w pobliżu mieszkania Sary. Za każdym razem książę widział matkę swoją wesoło rozma- wiającą z ministrem i przekonywał się, że w ostentacyjny sposób nie patrzą w jego stronę, jakby mu chcieli okazać lekceważenie.

-  Poczekajcie! - szepnął rozgniewany następca - przekonam was, że i ja się nie nudzę...

Gdy więc jednego dnia, niedługo przed zachodem słońca, ukazała się na tamtym brzegu złocona łódź królewska, której purpurowy namiot zdobiły w rogach strusie pióra, Ramzes kazał przygotować czółno na dwie osoby i powiedział Sarze, że z nią popłynie.

-  Jehowo! - zawołała składając ręce. - Ależ tam jest wasza matka i namiestnik.

-  A tu będzie następca tronu. Weź twoją arfę, Saro.

-   Jeszcze i arfę?... - zapytała drżąc. - A jeżeli wasza czcigodna matka zechce mówić z to- bą?... Chyba rzucę się w wodę!...

-  Nie bądź dzieckiem, Saro - odparł śmiejąc się książę. - Jego dostojność namiestnik i moja matka bardzo lubią śpiew. Możesz więc nawet zjednać ich, jeżeli zaśpiewasz jaką ładną pieśń żydowską. Niech tam będzie co o miłości...

-   Nie umiem takiej - odpowiedziała Sara, w której słowa księcia zbudziły otuchę. Może naprawdę jej śpiew spodoba się potężnym władcom, a wówczas?...

Na dworskim statku spostrzeżono, że następca tronu siada z Sarą do prostej łodzi i nawet sam wiosłuje.

-   Czy widzisz, wasza dostojność - szepnęła królowa do ministra - że on wypływa naprze- ciw nam ze swoją Żydówką?...

-   Następca znalazł się tak poprawnie w stosunku do swoich żołnierzy i chłopów i okazał tyle skruchy usuwając się z granic pałacu, że wasza cześć możesz mu przebaczyć to drobne uchybienie - odparł minister.

-  O, gdyby nie on siedział w tej łupince, kazałabym ją rozbić!... - rzekła z gniewem dostoj- na pani.

-   Po co? - spytał minister. - Książę nie byłby potomkiem arcykapłanów i faraonów, gdyby nie szarpał tych wędzideł jakie, niestety! narzuca mu prawo lub nasze, być może, błędne zwy- czaje. W każdym razie dał dowód, że w ważnych wypadkach umie panować nad sobą. Nawet potrafi uznać własne uchybienia, co jest przymiotem rzadkim, a nieocenionym u następcy tronu.


To samo zaś, że książę chce nas drażnić swoją ulubienicą, dowodzi, że boli go niełaska, w jakiej znalazł się, zresztą z najszlachetniejszych pobudek.

-  Ale ta Żydówka!... - szeptała pani mnąc wachlarz z piór.

-  Już dziś jestem o nią spokojny - mówił minister. - Jest to ładne, ale głupiutkie stworzenie, które ani myśli, ani potrafiłoby wyzyskać wpływu nad księciem. Nie przyjmuje prezentów i nawet nie widuje nikogo, zamknięta w swojej niezbyt kosztownej klatce. Z czasem może na- uczyłaby się korzystać ze stanowiska książęcej kochanki i choćby tylko zubożyć skarb na- stępcy o kilkanaście talentów. Nim to jednak nastąpi, Ramzes znudzi się nią...

-  Bodajby przez twoje usta przemawiał Amon wszystkowiedzący.

-  Jestem tego pewny. Książę ani przez chwilę nie szalał za nią, jak się to trafia naszym pa- niczom, którym jedna zręczna intrygantka może odebrać majątek, zdrowie, a nawet zaprowa- dzić ich do sali sądowej ; Książę bawi się nią jak dojrzały człowiek niewolnicą. Że zaś Sara jest brzemienna...

-  Czy tak?... - zawołała pani. - Skąd wiesz?...

-  O czym nie wie ani jego dostojność następca, ani nawet Sara?... - uśmiechnął się Herhor.

-   My wszystko musimy wiedzieć. Ten zresztą sekret nie był trudny do zdobycia. Przy Sarze bowiem znajduje się jej krewna Tafet, kobieta niezrównanej gadatliwości.

-  Czy już wzywali lekarza?..

-   Powtarzam, że Sara nic nie wie o tym, zaś poczciwa Tafet z obawy, aby książę nie znie- chęcił się do jej wychowanicy, chętnie ukręciłaby głowę temu sekretowi. Ale my nie pozwo- limy. Będzie to przecież dziecko książęce.

-  A jeżeli syn?... Wiesz, wasza cześć, że mógłby narobić kłopotu - wtrąciła pani.

-   Wszystko przewidziane - mówił kapłan. - Jeżeli będzie córka, damy jej posag i wycho- wanie, jakie przystoi panience wysokiego rodu. A jeżeli syn, wówczas zostanie Żydem!...

-  Ach, mój wnuk Żydem!...

-   Nie trać pani do niego zbyt wcześnie serca. Posłowie nasi donoszą, że lud izraelski za- czyna pragnąć króla. Zanim więc dziecko urośnie, żądania ich dojrzeją, a wtedy... my im da- my władcę i zaprawdę pięknej krwi!..

-  Jesteś jak orzeł, który jednym spojrzeniem obejmuje wschód i zachód!... - odparła królo- wa, z podziwem patrząc na ministra. - Czuję, że mój wstręt do tej dziewczyny zaczyna słab- nąć.

-   Najmniejsza kropla krwi faraonów powinna wznosić się nad narodami jak gwiazda nad ziemią - rzekł Herhor.

W tej chwili czółenko następcy tronu płynęło zaledwie o kilkadziesiąt kroków od dwor- skiego statku, a małżonka faraona zasłoniwszy się wachlarzem przez jego pióra spojrzała na Sarę.

-  Zaprawdę ona jest ładna!... - szepnęła.

-  Już drugi raz mówisz to, czcigodna pani.

-  Więc i o tym wiesz?... - uśmiechnęła się jej dostojność. Herhor spuścił oczy. Na czółenku odezwała się arfa i Sara drżącym głosem zaczęła pieśń:

-  „Jakże wielkim jest Pan, jakże wielkim jest Pan, twój Bóg, Izraelu!...”

-  Prześliczny głos!.. - szepnęła królowa. Arcykapłan słuchał z uwagą.

-  „Dni Jego nie mają początku - śpiewała Sara - a dom Jego nie ma granic. Odwieczne nie- biosa pod Jego okiem zmieniają się jak szaty, które człowiek wdziewa na siebie i odrzuca. Gwiazdy zapalają się i gasną, jak iskry z twardego drzewa, a ziemia jest jak cegła, której przechodzień raz dotknął nogą idąc wciąż dalej. Jakże wielkim jest twój Pan, Izraelu. Nie masz takiego, który by Mu powiedział: <<Zrób to>>, ani łona, które by Go wydało. On uczy- nił niezmierzone otchłanie, ponad którymi unasza się, kędy chce. On z ciemności wydobywa światło, a z prochu ziemi - twory głos wydające. On srogie Iwy ma za szarańczę, ogromnego


słonia waży za nic, a wieloryb jest przy nim jak niemowlę Jego trójbarwny łuk dzieli niebiosa na dwie części i opiera się na krańcach ziemi. Gdzież jest brama, która by Mu dorównała wielkością? Na grzmot Jego wozu narody truchleją i nie masz pod słońcem, co ostałoby się przed Jego migotliwymi strzałami. Jego oddechem jest wiatr północny, który orzeźwia ze- mdlałe drzewa, a Jego dmuchnięciem jest chamsin, który pali ziemię.

Kiedy wyciągnie rękę swoją nad wody, woda staje się kamieniem. On przelewa morza na nowe miejsce jak niewiasta kwas do dzieży. On rozdziera ziemię niby zbutwiałe płótno, a łyse szczyty gór nakrywa srebrnym śniegiem.

On w pszenicznym ziarnie chowa sto innych ziarn i sprawia, że lęgną się ptaki. On z sen- nej poczwarki wydobywa złotego motyla, a ludzkim ciałom w grobach każe oczekiwać na zmartwychwstanie...”

Zasłuchani w śpiew wioślarze podnieśli wiosła i purpurowy statek królewski z wolna pły- nął sam z biegiem rzeki. Nagle Herhor podniósł się i zawołał:

-  Skręcić do Memfis!...

Wiosła uderzyły, statek zawrócił w jednym miejscu i z szumem zaczął wdzierać się w górę wody. Za nim goniła stopniowo milknąca pieśń Sary:

-   „On widzi ruch serca mszycy i ukryte ścieżki, po których chadza najsamotniejsza myśl ludzka. Lecz nie masz takiego, który by Jemu spojrzał w serce i odgadł Jego zamiary.

Przed blaskiem Jego szat wielkie duchy zasłaniają swoje oblicza. Przed Jego spojrzeniem bogowie potężnych miast i narodów skręcają się i schną jako liść zwiędły. On jest mocą, On jest życiem, On jest mądrością, On twój Pan, twój Bóg, Izraelu!...”

-  Dlaczego wasza dostojność kazałeś odsunąć nasz statek? - zapytała czcigodna Nikotris.

-   Czy wiesz, pani, co to jest za pieśń?... - odparł Herhor w języku zrozumiałym tylko dla kapłanów.

-   Przecież ta głupia dziewczyna na środku Nilu śpiewa modlitwę, którą wolno odmawiać tylko w najtajemniejszym przybytku naszych świątyń...

-  Więc to jest bluźnierstwo?...

-  Szczęście, że na tym statku znajduje się tylko jeden kapłan - mówił minister. - Ja tego nie słyszałem, a choćbym słyszał, zapomnę. Lękam się jednak, czy bogowie nie położą ręki na tej dziewczynie.

-  Ale skądże ona zna tą straszną modlitwę?... Przecież Ramzes jej nie mógł nauczyć?...

-   Książę nic nie winien. Ale nie zapominaj, pani, że Żydzi niejeden taki skarb wynieśli z naszego Egiptu. Dlatego między wszystkimi narodami ziemi traktujemy ich jak świętokrad- ców.

Królowa wzięła za rękę arcykapłana.

-  Ale memu synowi - szeptała patrząc mu w oczy - nie stanie się nic złego?...

-   Ręczę pani, że nikomu nie stanie się nic złego, skoro ja nie słyszałem i nie wiem... Ale księcia trzeba rozdzielić z tą dziewczyną...

-  Łagodnie rozdzielić!... prawda, namiestniku? -pytała matka.

-   Jak najłagodniej, jak najnieznaczniej, ale trzeba... Zdawało mi się - mówił arcykapłan jakby do siebie - że wszystko przewidziałem... Wszystko, z wyjątkiem procesu o bluźnier- stwo, który przy tej dziwnej kobiecie wisi nad następcą tronu!...

Herhor zamyślił się i dodał:

-  Tak, czcigodna pani! Można śmiać się z wielu naszych przesądów; niemniej prawdą jest, że syn faraona nie powinien łączyć się z Żydówką...


ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Od owego wieczoru, kiedy Sara śpiewała w łódce, statek dworski już nie ukazywał się na Nilu, a książę Ramzes począł nudzić się na dobre.

Nadchodził miesiąc Mechir, grudzień. Wody opadały niżej, ziemia rozlegała się coraz sze- rzej, trawa była co dzień wyższa i gęstsza, a wśród niej, jak barwne iskry, zapalały się kwiaty przerozmaitych kolorów, niezrównanego zapachu. Niby wyspy na zielonym morzu ukazy- wały się w ciągu jednego dnia kwieciste kępy: białe, niebieskie, żółte, różowe albo pstre ko- bierce, z których dyszała woń upajająca. Mimo to książę nudził się, a nawet - czegoś lękał.  Od wyjazdu ojca sam nie był w pałacu i nikt stamtąd u niego, nie wyłączając Tutmozisa, któ- ry po ostatniej rozmowie przepadł jak wąż w trawie. Czy szanowano jego samotność, czy chciano mu dokuczyć, czy wprost lękano się odwiedzać księcia dotkniętego niełaską?... Ramzes nie wiedział.

„A może ojciec i mnie odsunie od tronu, jak starszych braci?...” - myślał niekiedy następca i pot występował mu na czoło, a nogi ziębły.

Co on począłby w takim razie? W dodatku - Sara była niezdrowa: chudła, bladła, wielkie oczy zapadały się, czasem z rana narzekała na mdłości.

-  Pewnie kto czary rzucił na niebogę!... -jęczała chytra Tafet, której książę nie mógł znosić za jej gadulstwo i bardzo mizerne praktyki.

Parę razy na przykład widział następca, że Tafet wieczorami wyprawiała do Memfis ogromne kosze z jadłem, bielizną, nawet naczyniami. Na drugi zaś dzień wniebogłosy narze- kała, że w domu brak mąki, wina lub garnków. Od czasu bowiem, jak następca sprowadził się na folwark, wychodziło dziesięć razy więcej różnych produktów niż dawniej.

„Jestem pewny - myślał Ramzes - że ta gadatliwa jędza okrada mnie dla swoich Żydów, którzy w dzień znikają z Memfisu, ale w nocy roją się po najbrudniejszych zaułkach jak szczury!...”

W tych czasach jedyną rozrywką księcia było przypatrywać się zbieraniu daktyli.

Nagi chłop stawał pod wysoką, bezgałęzistą palmą, otaczał pień i siebie sznurem, jak luźną obręczą, i wchodził na drzewo piętami, całym ciałem odsadzony w tył, sznur zaś utrzymywał go przyciskając do drzewa. Potem sznurową obręcz posuwał na pniu o kilka cali wyżej, wspi- nał się, znowu posuwał sznur i w ten sposób, ciągle narażając się na złamanie karku, właził niekiedy o parę piętr wysoko, na szczyt, gdzie rosła kępa dużych liści i daktyle.

Świadkiem tych ćwiczeń gimnastycznych był nie tylko książę, ale i dzieci żydowskie. Z początku nie było ich. Potem między krzakami i spoza muru zaczęły wychylać się kędzierza- we główki i czarne błyszczące oczy. Potem spostrzegłszy, że książę nie płoszy ich, dzieci wyszły ze swych ukryć i bardzo powoli zbliżyły się do obrywanego drzewa. Najśmielsza dziewczynka podniosła z ziemi piękny daktyl i podała go Ramzesowi. Jeden z chłopców zjadł sam najmniejszy daktyl, a następnie dzieci poczęły już to same jeść, już częstować księcia owocami. Z początku przynosiły mu najlepsze, później gorsze, w końcu całkiem zepsute.

Przyszły władca świata zamyślił się i rzekł w duchu: „Oni wszędzie wlezą i zawsze tak mnie będą częstować: dobrym na przynętę, zepsutym na podziękowanie!...”

Wstał i odszedł pochmurny, a dziatwa Izraela, jak rój ptaków, rzuciła się na pracę egip- skiego chłopa, który wysoko nad ich głowami nucił piosenkę, nie myśląc ani o swoich ko- ściach, ani o tym, że zbiera nie dla siebie. Niezrozumiała choroba Sary, częste jej łzy, zanika- nie wdzięków, a nade wszystko Żydzi, którzy, przestawszy się kryć, coraz głośniej gospoda- rowali się na folwarku, do reszty obmierziły księciu ten piękny zakątek ziemi. Nie pływał już czółnem, nie polował, nie patrzył na zbieranie daktylów, lecz pochmurny błąkał się po ogro- dzie lub z tarasu śledził zamek królewski.


Nie wezwany, nigdy nie wróciłby do dworu, ale już zaczął myśleć o wyjeździe do dóbr położonych w Dolnym Egipcie, obok morza.

W takim nastroju ducha znalazł go Tutmozis, który pewnego dnia na paradnym dworskim statku przyjechał do następcy z wezwaniem od faraona. Jego świątobliwość wracał z Tebów i pragnął, ażeby następca tronu wyjechał naprzeciw powitać go.

Książę drżał, bladł i rumienił się, gdy czytał łaskawy list pana i władcy. Był tak wzruszo- ny, że nawet nie zauważył nowej kolosalnej peruki Tutmozisa, wydającej ze siebie piętnaście różnych zapachów, nie spostrzegł jego tuniki i płaszcza, delikatniejszego od mgły, ani sanda- łów zdobnych złotem i paciorkami.

Po niejakim czasie Ramzes ochłonął i nie patrząc na Tutmozisa rzekł :

-  Cóżeś tak dawno nie był u mnie? Czy przestraszyła cię niełaska, w jaką wpadłem?...

-   Bogowie! - zawołał elegant. - A kiedyżeś ty był w niełasce i u kogo? Każdy goniec jego świątobliwości zapytywał, jak się miewasz, zaś czcigodna pani Nikotris i jego dostojność Herhor kilka razy podpływali do twego domu licząc, że zrobisz ku nim choć sto kroków, gdy oni zrobili parę tysięcy... O wojsku już nie wspominam. Żołnierze twoich pułków jak palmy milczą podczas musztry i nie wychodzą z koszar, a dostojny Patrokles ze zmartwienia całe dnie pije i klnie...

A więc książę nie był w niełasce, a jeżeli był, to już się skończyła!... Ta myśl podziałała na Ramzesa jak puchar dobrego wina. Szybko wykąpał się i namaścił, włożył nową bieliznę, wojskowy kaftan i hełm z piórami i poszedł do Sary, która blada, leżała pod opieką Tafet. Sara aż krzyknęła zobaczywszy księcia tak ubranego. Usiadła i schwyciwszy go rękoma za szyję poczęła szeptać:

-  Ty odjeżdżasz, panie mój?... Ty już nie wrócisz!...

-  A to dlaczego? - zdziwił się następca. - Czyliż raz odjeżdżałem i wracałem?...

-   Pamiętam cię tak samo odzianym tam... w naszej dolince... - mówiła Sara. - O, gdzież te czasy!... Tak prędko przeszły, a tak dawno minęły.

-  Ależ wrócę i przywiozę ci najznakomitszego lekarza.

-  Po co?.. - wtrąciła Tafet. - Ona jest zdrowa, pawica moja... jej trzeba tylko odpocząć... A lekarze egipscy wpędzą ją w prawdziwą chorobę...

Książę nawet nie spojrzał na gadatliwą kobietę.

-   To był mój najszczęśliwszy miesiąc z tobą - mówiła Sara tuląc się do Ramzesa - ale nie przyniósł mi szczęścia.

Na statku królewskim zatrąbiono powtarzając sygnał dany w górze rzeki. Sara wstrząsnęła się.

-  O, czy słyszysz, panie, te straszne głosy?... Słyszysz i uśmiechasz się... i biada mi, wyry- wasz się z moich objęć... Kiedy trąbki wołają, nic cię nie zatrzyma, a już najmniej twoja nie- wolnica...

-   Chciałażbyś, ażebym zawsze słuchał gdakania kur folwarcznych?.. - przerwał zniecier- pliwiony książę.

-  Bądź zdrowa i wesoło czekaj na mnie...

Sara wypuściła go z objęć i spojrzała tak żałośnie, że następca złagodniał i pogłaskał ją.

-   No, bądźże spokojna... - mówił. - Boisz się głosu naszych trąb... Alboż one wtedy złą były wróżbą?...

-   Panie - odezwała się Sara - ja wiem, że oni cię tam zatrzymają... Więc zrób mi ostatnią łaskę... Dam ci - mówiła szlochając - dam ci klatkę gołąbków... One tu urodziły się i porosły... Więc... ile razy wspomnisz o słudze twej, otwórz klatkę i wypuść jednego ptaka... On mi wia- domość przyniesie od ciebie, a ja... ucałuję go... upieszczę, jak... jak... No, już idź!

Książę uścisnął ją i wyszedł do statku polecając swojemu Murzynowi, aby zaczekał na gołębie Sary i dopędził go w lekkim czółnie.


Na widok następcy odezwały się bębny i piszczałki, a osada podniosła wielki krzyk. Zna- lazłszy się między żołnierzami, książę głęboko odetchnął i przeciągnął ręce, jakby uwolnione z powrozów.

-   No - rzekł do Tutmozisa - dokuczyły mi już baby, i Żydzi... Ozirisie!... lepiej każ mnie natychmiast upiec przy wolnym ogniu, ale nie osadzaj drugi raz na folwarku.

-  Tak - potwierdził Tutmozis - miłość jest jak miód: ze smakiem można jej kosztować, ale niepodobna kąpać się w niej. Brr!... aż mnie ciarki przechodzą, kiedy pomyślę, żeś blisko dwa miesiące spędził karmiony pocałunkami wieczór, daktylami z rana, a oślim mlekiem w połu- dnie...

-  Sara jest bardzo dobra dziewczyna - wtrącił książę.

-  Ja też nie mówię o niej, tylko o tych Żydach, którzy obsiedli folwark jak papyrus mocza- ry. Czy widzisz, że jeszcze wyglądają za tobą, a może nawet zasyłają ci pozdrowienia... - prawił pochlebca.

Książę z niechęcią odwrócił się w inną stronę, a Tutmozis wesoło mrugnął na oficerów, jakby chciał im dać do zrozumienia, że Ramzes nieprędko rzuci ich towarzystwo.

Im bardziej posuwali się w górę rzeki, tym gęściej było ludu na obu brzegach i czółen na Nilu, tym więcej płynęło kwiatów, wieńców i bukietów rzucanych pod statek faraona.

O milę za Memfisem stały ciżby z chorągwiami, bogami i muzyką i rozlegał się wielki gwar, podobny do zgiełku burzy.

-  Otóż i jego świątobliwość! - zawołał radośnie Tutmozis.

Oczom patrzących ukazał się jedyny widok. Środkiem szerokiego zakrętu płynęła ogromna łódź faraona, z przodem podniesionym jak łabędź. Z prawej i lewej strony, niby dwa olbrzy- mie skrzydła, sunęły niezliczone łódki poddanych, a z tyłu, niby bogaty wachlarz, roztaczał się orszak władcy Egiptu.

Kto żył - krzyczał, śpiewał, klaskał lub rzucał kwiaty do stóp panu, którego nawet nikt nie widział. Dość było, że nad złocistym namiotem i pękami strusich piór powiewała czerwono- niebieska chorągiew, znak obecności faraona.

Ludzie w łódkach byli jak pijani, ludzie na brzegu jak oszaleli. Co chwilę jakieś czółno potrącało lub wywracało inne i ktoś wpadał w wodę, z której na szczęście uciekły krokodyle spłoszone niebywałym hałasem. Na brzegach popychano się, nikt bowiem nie patrzył na są- siada, na ojca, na dziecko, ale obłąkane oczy wlepiał w złocisty dziób łodzi i namiot królew- ski. Nawet ludzie tratowani, którym rozhukany tłum bezmyślnie gniótł żebra i skręcał stawy, nie mieli innego okrzyku nad ten:

-  Żyj wiecznie, władco nasz... Świeć, słońce Egiptu!..

Szał powitalny niebawem udzielił się i łodzi następcy tronu: oficerowie, żołnierze i wiośla- rze, zbici w jeden tłum, krzyczeli na wyścigi, a Tutmozis zapominając o następcy tronu wdarł się na wysoki przód statku i o mało nie wleciał w wodę.

Wtem z królewskiej łodzi zatrąbiono i po chwili odpowiedziała trąbka ze statku Ramzesa. Drugi sygnał i - czółno następcy przybiło do wielkiej łodzi faraona. Jakiś urzędnik wezwał Ramzesa. Między statki rzucono cedrowy mostek z rzeźbionymi poręczami i - książę znalazł się wobec ojca.

Widok faraona czy burza okrzyków huczących dookoła tak oszołomiły księcia, że  nie mógł wypowiedzieć ani słowa. Upadł ojcu do nóg, a pan świata przycisnął go do swej boskiej piersi.

W chwilę później podniesiono boczne ściany namiotu i cały lud z obu brzegów Nilu ujrzał swego władcę na tronie, a na najwyższym stopniu klęczącego, z głową na ojcowskich pier- siach, księcia Ramzesa.

Stała się taka cisza, że było słychać szelest chorągiewek na statkach. I nagle wybuchnął ogromny krzyk, większy aniżeli wszystkie dotychczasowe. Uczcił nim lud egipski pojednanie ojca z synem, pozdrawiał obecnego, witał przyszłego pana.


Jeżeli ktokolwiek rachował na niesnaski w świętej rodzinie faraona, mógł dziś przekonać się, że nowa gałąź królewska mocno trzyma się pnia. Jego świątobliwość wyglądał bardzo mizernie. Po czułym przywitaniu syna kazał mu usiąść obok tronu i rzekł:

-  Dusza moja rwała się do ciebie, Ramzesie, tym goręcej, im lepsze miałem wieści o tobie. Dziś widzę, że jesteś nie tylko młodzianem o lwim sercu, ale i mężem pełnym roztropności, który umie oceniać własne postępki, potrafi hamowć się i ma poczucie interesów państwo- wych.

A gdy wzruszony książę milczał i całował ojcowskie nogi, pan mówił dalej:

-  Dobrze postąpiłeś zrzekając się dwu pułków greckich, należy ci się bowiem korpus Men- fi, którego od dzisiaj jesteś wodzem...

-  Ojcze mój!... - szepnął drżący następca.

-   Nadto w Dolnym Egipcie, z trzech stron otwartym na ataki nieprzyjaciół, potrzebny mi jest mąż dzielny i rozumny, który by wszystko dokoła widział, rozważył w sercu swoim i szybko działał w nagłych wypadkach. Z tego powodu, w tamtej połowie królestwa, ciebie mianuję moim namiestnikiem.

Ramzesowi obfite łzy popłynęły z oczu. Żegnał nimi swoją młodość, witał władzę, do któ- rej od wielu lat z tęsknością i niepokojem zwracała się jego dusza.

-   Jestem już człowiek zmęczony i schorzały - mówił władca - i gdyby nie troska o twój młodociany wiek i przyszłość państwa, dziś jeszcze prosiłbym wiecznie żyjących przodków, aby mnie odwołali do swej chwały. Lecz z każdym dniem jest mi ciężej, i dlatego, Ramzesie, zaczniesz już podzielać ze mną brzemię władzy. Jak kokosz uczy swoje pisklęta wyszukiwać ziarn i chronić się przed jastrzębiem, tak ja nauczę ciebie pełnej trudów sztuki rządzenia pań- stwem i śledzenia obrotów nieprzyjaciół. Obyś z czasem padł na nich jak orzeł na płoche ku- ropatwy!

Łódź królewska i jej strojny orszak przybiły pod pałac. Strudzony pan wsiadł do lektyki, a w tej chwili do następcy zbliżył się Herhor.

-   Pozwól, dostojny książę - odezwał się - abym był pierwszym z tych, którzy radują się twoim wyniesieniem. Obyś z równym szczęściem przewodził wojskom, jak rządził najważ- niejszą prowincją państwa na chwałę Egiptu.

Ramzes mocno uścisnął mu rękę.

-  Tyś to zrobił, Herhorze? - spytał.

-  To ci się należało - odparł minister.

-  Masz moją wdzięczność i przekonasz się, że jest coś warta.

-  Jużeś mnie wynagrodził mówiąc tak - odpowiedział Herhor. Książę chciał odejść, Herhor jeszcze go zatrzymał.

-   Małe słówko - rzekł. - Ostrzeż, następco, jedną z twych kobiet, Sarę, ażeby nie śpiewała pieśni religijnych.

A gdy Ramzes patrzył na niego zdziwiony, dodał:

-  Wtedy, podczas przejażdżki na Nilu, dziewczyna ta śpiewała nasz najświętszy hymn, któ- rego ma prawo słuchać tylko faraon i arcykapłani. Biedne dziecko mogło ciężko odpokutować za swoją umiejętność śpiewu i niewiadomość o tym, co śpiewa.

-  Więc ona popełniłaby bluźnierstwo?... - spytał zmieszany książę.

-    Mimowolne - odpowiedział arcykapłan. - Na szczęście tylko ja słyszałem i sądzę, że między tą pieśnią i naszym hymnem jest podobieństwo bardzo odległe. W każdym razie niech jej już nigdy nie powtarza.

-   No i powinna się oczyścić - wtrącił książę. - Czy dość będzie dla cudzoziemki, jeżeli ofiaruje świątyni Izydy trzydzieści krów?...

-   Owszem, niech ofiaruje - odparł Herhor z lekkim grymasem. - Bogowie nie obrażają się za dary...


-  Ty zaś, szlachetny panie - mówił Ramzes - racz przyjąć cudowną tarczę, którąm dostał od mego świętego dziada...

-  Ja?... tarczę Amenhotepa?... - zawołał wzruszony minister. - Czyliżem jej godzien?...

-  Mądrością dorównywasz memu dziadowi, a stanowiskiem dorównasz.

Herhor milcząc złożył głęboki ukłon. Owa złota tarcza wysadzona drogimi kamieniami, oprócz wielkiej wartości pieniężnej, miała jeszcze znaczenie amuletu; była więc królewskim darem.

Ale bardziej doniosłe znaczenie miały słowa księcia, że - Herhor stanowiskiem dorówna Amenhotepowi. Amenhotep był teściem faraona... Czyby następca już zdecydował się poślu- bić córkę jego, Herhora?...

Było to ulubione marzenie ministra i królowej Nikotris. Trzeba jednak przyznać, że Ramzes mówiąc o przyszłych dostojeństwach Herhora bynajmniej nie myślał o żenieniu się z jego córką, lecz - o daniu mu nowych urzędów, których było pełno w świątyniach i przy dwo- rze.


ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

Od dnia kiedy został namiestnikiem Dolnego Egiptu, zaczęło się dla Ramzesa życie nie- słychanie uciążliwe, jakiego nie domyślał się nawet, pomimo że urodził się i wyrósł wśród królewskiego dworu.

Wprost tyranizowano go, a katami byli interesanci różnych gatunków i rozmaitych klas społecznych. Już w pierwszym dniu, na widok tłumu ludzi, którzy, cisnąc się i popychając, mimowolnie wydeptywali mu trawniki, łamali drzewa, nawet psuli mur otaczający, następca do swej willi zażądał warty. Ale trzeciego dnia musiał uciec ze swego domu, w obręb właści- wego pałacu, gdzie z powodu gęstej straży, a nade wszystko wysokich murów, dostęp dla zwykłych ludzi był utrudniony.

W ciągu dekady, poprzedzającej wyjazd, przed oczyma Ramzesa przesunęli się przedsta- wiciele całego Egiptu, jeżeli nie całego ówczesnego świata. Najpierwej puszczano wielkich. Więc przychodzili pozdrawiać go: arcykapłani świątyń, ministrowie, posłowie feniccy, grec- cy, żydowscy, asyryjscy, nubijscy, których nawet ubiorów nie mógł spamiętać. Dalej szli na- czelnicy sąsiednich nomesów, sędziowie, pisarze, wyżsi oficerowie korpusu Menfi i posiada- cze ziemscy.

Ludzie ci nie żądali niczego, wypowiadali tylko swoją radość. Ale książę, słuchając ich od rana do południa i od południa do wieczora, czuł zamęt w głowie i drżenie we wszystkich członkach.

Potem przyszli reprezentanci niższych klas z darami: kupcy ze złotem, bursztynem, zagra- nicznymi tkaninami, pachnidłami i owocami. Potem bankierzy i wypożyczający na procenta. Dalej - architekci z planami nowych budowli, rzeźbiarze z projektami posągów i płaskorzeźb, kamieniarze, fabrykanci naczyń glinianych, stolarze zwyczajni i ozdobni, kowale, giserzy, garbarze, winiarze, tkacze, nawet paraszytowie, którzy otwierali ciała zmarłych.

Jeszcze nie skończyła się procesja hołdowników, a już nadciągnęła armia proszących. In- walidzi, wdowy i sieroty po oficerach domagali się pensji; szlachetni panowie - dworskich urzędów dla synów. Inżynierowie przynosili projekta nowych sposobów irygacji, lekarze środki przeciw wszelkim chorobom, wróżbici horoskopy. Krewni więźniów podawali prośby o zmniejszenie kary, skazani na śmierć o darowanie życia, chorzy błagali, aby następca do- tknął ich lub udzielił im swej śliny.

Zgłaszały się wreszcie piękne kobiety tudzież matki dorodnych córek, pokornie i natrętnie prosząc, aby namiestnik przyjął je do swego domu. Niektóre oznaczały wysokość żądanej pensji, zachwalały swoje dziewictwo i talenta.

Po dziesięciu dniach przypatrywania się co chwilę nowym osobom i twarzom i wysłuchi- wania próśb, które zaspokoić mógłby chyba majątek całego świata i boska potęga, książę Ramzes wyczerpał się. Nie mógł sypiać, był tak rozdrażniony, że irytował go brzęk muchy, i chwilami nie rozumiał: o czym mówią do niego.

W tym położeniu znowu Herhor przyszedł mu z pomocą. Możnym kazał zapowiedzieć, że książę już nie przyjmuje interesantów, a na lud, który, mimo kilkakrotnych wezwań do rozej- ścia się, wciąż czekał, wysłał kompanię numidyjskich żołnierzy z kijami. Tym udało się bez porównania łatwiej aniżeli Ramzesowi zadowolić ludzką pożądliwość. Zanim bowiem minęła godzina, interesanci znikli z placu niby mgła, a ten i ów przez parę dni następnych okładał wodą głowę lub inną rozbitą część ciała.

Po tej próbie piastowania najwyższej władzy książę uczuł głęboką wzgardę dla ludzi i wpadł w apatię. Dwa dni leżał na kanapie, z rękoma pod głową, bezmyślnie patrząc w sufit. Już nie dziwił się, że jego świątobliwy ojciec przepędza czas pod ołtarzami bogów, lecz nie mógł pojąć, jakim sposobem Herhor daje sobie radę z nawałem podobnych interesów, które, jak burza, nie tylko przewyższają siły człowieka, lecz nawet mogą zmiażdżyć.


„W jaki sposób przeprowadzić tu swoje plany, jeżeli tłum interesantów pęta naszą wolę, pożera myśli, wypija krew?... Po dziesięciu dniach jestem chory, po roku chybabym ogłu- piał!... Na tym urzędzie niepodobna robić żadnych projektów, lecz po prostu bronić się od szaleństwa...”

Był tak zatrwożony bezsilnością na stanowisku władcy, że - wezwał Herhora i jękliwym głosem opowiedział mu swoje strapienie.

Mąż stanu z uśmiechem słuchał biadań młodego sternika nawy państwowej, wreszcie rzekł:

-   Czy wiesz, panie, że ten ogromny pałac, w którym mieszkamy, wzniósł tylko jeden bu- downiczy, imieniem Senebi, i w dodatku - umarł przed ukończeniem go?..

A z pewnością zrozumiesz: dlaczego wiecznie żyjący ten architekt mógł wykonać swój plan, nigdy nie zmęczywszy się i zawsze mając wesoły umysł.

-  Ciekawym?...

-  Oto on sam nie robił wszystkiego; nie ciosał belek i kamieni, nie wygniatał cegły, nie no- sił jej na rusztowania, nie układał i nie spajał. On tylko wymalował plan, a jeszcze i do tego miał pomocników.

Ty zaś, książę, wszystko chciałeś wykonać sam; sam wysłuchać i załatwić wszelkie intere- sa. To przechodzi człowiecze siły.

-  Jakże miałem robić inaczej, jeżeli między proszącymi znajdowali się niewinnie pokrzyw- dzeni albo zasługa nie wynagrodzona? Przecież fundamentem państwa jest sprawiedliwość - odparł następca.

-  Ilu książę możesz wysłuchać dziennie bez zmęczenia? - spytał Herhor.

-  No... dwudziestu...

-   Toś szczęśliwy. Ja słucham najwyżej sześciu lub dziesięciu, lecz nie są nimi interesanci, tylko - wielcy pisarze, nadzorcy i ministrowie. Każdy z nich nie donosi mi drobiazgów, lecz rzeczy najważniejsze, jakie dzieją się: w armii, w dobrach faraona, w sprawach religijnych, w sądach, w nomesach, w ruchach Nilu. Dlatego zaś nie donoszą mi błahostek, że każdy z nich, zanim przyszedł do mnie, musiał wysłuchać dziesięciu pisarzy mniejszych. Każdy mniejszy pisarz i dozorca zebrał wiadomości od dziesięciu podpisarzy i poddozorców, a tamci znowu wysłuchali raporty od dziesięciu niższych urzędników.

Tym sposobem ja i jego świątobliwość, rozmawiając tylko z dziesięcioma ludźmi dziennie, wiemy, co ważnego stało się w stu tysiącach punktów kraju i świata.

Wartownik, który czuwa na kawałku ulicy w Memfis, widzi tylko parę domów. Dziesięt- nik zna całą ulicę, setnik oddział miasta, naczelnik całe miasto. Faraon zaś stoi ponad nimi wszystkimi, niby na najwyższym pylonie świątyni Ptah, i widzi nie tylko Memfis, ale jeszcze miasta: Sochem, On, 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zaerubasu

 Ażeby cośkolwiek powiedzieć, rzekł do Pentuera: -   Wydaje mi się, że już kiedyś spotkałem was, pobożny ojcze? -   W roku zeszłym na manewrach pod Pi-Bailos. Byłem tam przy jego dostojności Herhorze -   odparł kapłan. Dźwięczny i spokojny głos Pentuera zastanowił księcia. On już gdzieś słyszał i ten głos, w jakichś niezwykłych warunkach. Ale kiedy i gdzie?... W każdym razie kapłan zrobił na nim przyjemne wrażenie. Gdybyż mógł zapomnieć krzy- ków człowieka, którego oblewano wrzącą smołą!... -   Możemy zaczynać - odezwał się arcykapłan Mefres. Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky Homefront Steam Game Free Key humblebundle Giveaway Knightshift Steam Game DHL Free Key Giveaway Giveaway Steam Game Free Key Total War Warhammer Free Origin Game Mass Effect 2 Giveaway Free Ori

Wezyr wschodu

  -   Egipcie ja sobie siedzę na jednej kana- pie z następcą tronu, który dziś jest namiestnikiem. -   Zgoda, wasza dostojność!... Zgoda, wasza miłość!... - reflektował ich gospodarz. -    Zgoda!... zgoda, że ten pan jest zwyczajny fenicki handlarz, a mnie nie chce oddać sza- cunku... - zawołał Dagon. -   Ja mam sto okrętów!... - wrzasnął Hiram. Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky Homefront Steam Game Free Key humblebundle Giveaway Knightshift Steam Game DHL Free Key Giveaway Giveaway Steam Game Free Key Total War Warhammer Free Origin Game Mass Effect 2 Giveaway Free Origin Game Syberia II Giveaway GOG Game Oddworld Free Giveaway Steam Game Free Key humblebundle Layers of Fear + Soundtrack Free GOG Game Worlds of Ultima Make war not love Free SEGA games and DLC Steam Game Ke

Nigdy za dużo

  -     -   I ty je rozumiesz? -    Wybacz, najdostojniejszy panie, ale... czyliż mógłbym rządzić nomesem, gdybym tego nie rozumiał? Książę stropił się i zamyślił. Może być, że naprawdę on tylko jest tak nieudolny?... A wówczas - w co się zamieni jego władza?... -    Siądź - rzekł po chwili, wskazując Ranuzerowi krzesło. - Siądź i opowiedz mi: w jaki sposób rządzisz nomesem?... Dostojnik pobladł i oczy wywróciły mu się białkami do góry, Ramzes spostrzegł to i za- czął się tłumaczyć: -   Nie myśl, że nie ufam twej mądrości... Owszem, nie znam człowieka, który mógłby lepiej od ciebie sprawować władzę. Ale jestem młody i ciekawy: co to jest sztuka rządzenia? Więc proszę cię, abyś mi udzielił okruchów z twoich doświadczeń. Rządzisz nomesem - wiem o tym!... A teraz wytłomacz mi: jak się robi rząd? Nomarcha odetchnął i zaczął: -   Opowiem waszej dostojności cały bieg życia mego, abyś wiedział, jak ciężką mam pracę. Z rana, po kąpieli, składam ofiary b